RHAPSODY OF FIRE – „Glory For Salvation” [+ VIDEO]

Jakieś 20 lat temu RHAPSODY (czyli obecnie RHAPSODY OF FIRE) był jednym z nielicznych zespołów spod znaku power metalowej galopady, które mnie do siebie przekonywały. A jak jest teraz?


Do tej płyty zabierałem się jak przysłowiowy pies do jeża. Dwadzieścia lat temu na nowy album RHAPSODY czekałbym może nie z wielkimi emocjami, ale na pewno z ciekawością. Potem się to jednak zmieniło. Nigdy nie byłem wielkim fanem europejskiego power metalu, szczególnie tego bardziej cukierkowatego z Włoch czy Skandynawii. Wyjątki były nieliczne, a zdecydowanie należały do nich: HAMMERFALL, STRATOVARIUS i właśnie RHAPSODY.

Rhapsody Of Fire

W 2006 roku Włosi zmienili nazwę na RHAPSODY OF FIRE. A potem nastąpiły diametralne zmiany w składzie. Ze „starej ekipy” został jedynie Alex Staropoli. „Glory for Salvation” jest drugim albumem na którym śpiewa Giacomo Voli i pierwszym, na którym bębni Paolo Marchesich. Tekstowo jest to kontynuacja, druga część trylogii rozpoczętej na wydanym w 2019 roku „The Eighth Mountain”. A muzycznie?

Wciąż słychać ten „rapsodyczny” klimat. Jest tu wszystko, do czego zespół przyzwyczaił nas przez te prawie 30 lat grania. Jest patos, chóry, charakterystyczne brzmienie, jest znakomity warsztat instrumentalistów oraz naprawdę fajny wokal. Brakuje za to odrobiny więcej polotu i kompozycyjnych pomysłów na power metalowe hymny, które zapadną w pamięć. Nie jest oczywiście tak, że nie ma na czym „ucha zawiesić”. Całkiem obiecujący jest „otwieracz” w postaci „Son Of Vengeance”, bardzo dobre wrażenie robi utwór tytułowy, a w okolicach 17 minuty moje uszy na baczność postawił „Terial The Hawk” – świetny „bardowski” klimat, dopełniony fletami i lirą korbową, ale też i gitarowym powerem. Przy tym utworze zamknąłem oczy i przeniosłem się do jakiejś tawerny w nieznanym mi świecie fantasy. Po takiej magii na ziemię sprowadza trochę szybszy i mocniejszy „Maid Of The Secret Sand”. Taki typowy power metalowy numer, z perkusyjną galopadą i solówkowymi wywijasami. Ale za to bez tego „czegoś”… Na uwagę zasługuje też najdłuższy na płycie ponad dziesięciominutowy „Abyss Of Pain (Part II)”. To chyba najbardziej zróżnicowany utwór. Wrażenie robią chóry i majestatyczne pasaże klawiszowe, zmiany rytmu, cięte niemal thrashowe riffy. I nawet wokalista śpiewa tu trochę… brutalniej. Oczywiście wszystko mieści się w power metalowej konwencji. Pod koniec wyróżnia się jeszcze ballada „Magic Signs” (mamy ją tutaj w aż trzech wersjach językowych – angielskiej, a na sam koniec płyty włoskiej i hiszpańskiej) i  fajny, piosenkowy „I’ll Be Your Hero”. Nic dziwnego, że zostały wybrane na promocyjne single.

Reszta niewymienionych utworów po prostu przeleciała przez moje uszy. Może jakoś nie raziły mnie one zbytnio, ale też nie powodowały większego zaintrygowania. Podsumowując więc mogę stwierdzić, że „Glory For Salvation” to płyta różnorodna, jak też bardzo… nierówna. Są „momenty”, ale niestety ponad godzina takiego patosu bez większego powera po prostu trochę nuży.

Jak wspomniałem na wstępie – w 2002 roku mogłem zachwycać się HAMMERFALL, STRATOVARIUSEM czy RHAPSODY. Mamy jednak rok 2022. Ci pierwsi wydali w tym roku rewelacyjny „Hammer Of Dawn”, przy którym płyta Włochów wypada… blado. Do Finów jeszcze na razie się nie odniosę. Premiera nowego, po siedmiu latach przerwy, albumu ekipy Timo Kotipelto dopiero pod koniec września.

Najnowsze

Related articles