Bałem się o ten album. Fani MEGADETH musieli czekać aż sześć lat na nowe dzieło Rudego i Spółki. Po drodze nie obyło się bez problemów.
Prace nad albumem rozpoczęły się jeszcze w 2019 roku. Muzycy mieli plan szybko uwinąć się z robotą i jeszcze w tym samym roku wydać płytę. Niestety tak się nie stało. Potem przyszły pandemiczne czasy, a i w zespole sporo zaczęło się „dziać”. Z MEGADETH pożegnał się w atmosferze skandalu wieloletni basista David Ellefson, w dodatku już po nagraniu większości swoich partii. Zespół długo szukał jego następcy W efekcie bas ponownie zarejestrował gościnnie Steve DiGiorgio (m.in. TESTAMENT, ex- DEATH, SADUS, CONTROL DENIED). W międzyczasie Dave Mustaine obwieścił światu, że musi zmierzyć się z nowotworem gardła. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
A nawet bardzo dobrze. Bo szesnaste studyjne dzieło Amerykanów jest esencją tego, co zespół serwował przez te 40 lat grania. Są melodie, jest ciężar, charakterystyczne „mustaine’owe” riffy i sam Dave snujący ponure, apokaliptyczne wizje. 12 utworów trwających niewiele ponad godzinę to konkretny thrash metalowy strzał w najlepszym stylu MEGADETH. Mam wrażenie, że zespół nie brzmiał tak przynajmniej od czasów „Youthanasia” (1994).
Na początku trochę sceptycznie podchodziłem do sprawy słysząc na wstępie utwór tytułowy. Bardzo melodyjny, taki bardziej heavy metalowy., bez specjalnego pazura. Fajny, ale niekoniecznie zachwycający… Ale to była cisza przed burzą. Później zaczęła się thrashowa ekstaza z zadziornym, punkowym sznytem. Taki „Life in Hell” śmiało mógłby trafić na „Kill’em All” innego zespołu na M. „Célebutante” równie dobrze pasowałbym swoim tempem i agresją do „Killing is My Business…”. Agresji i ciężaru nie brakuje również w „Night Stalkers”, chociaż… Czy tylko ja mam wrażenie, że obecność Ice-T nie wnosi tutaj za wiele? Myślę, że potencjał wokalisty BODY COUNT można było lepiej wykorzystać.
Na uwagę na pewno zasługuje wokal Dave’a. Mustaine po przejściach z używkami, po jeszcze „świeżym” nowotworze gardła, mając 61 lat na karku brzmi naprawdę fenomenalnie. I zaśpiewa, i zacharczy – oczywiście z charakterystyczna dla siebie chrypą. Słuchając jego śpiewu w chociażby „Soldier On” mam wrażenie, jakbym się cofał o te 30 lat i oglądał w MTV teledyski do „Symphony of Destruction” czy „Skin of My Teeth”. Czapkę z głowy zdejmuję przed Kiko Loureiro. Trzeba mu przyznać, że nie szczędzi swoich palców wygrywając na tej płycie znakomite solówki. Czasami mam wręcz wrażenie, że jest bliski ich połamania. W końcu jednak nie bez podstaw jest uznawany za brazylijskiego wirtuoza.
Duże brawa należą się sekcji rytmicznej. DiGiorgio to mistrz czterech strun, potrafiący zarówno zagrać prosto, jak i połamać rytm wplatając progresywne elementy. Bas często stanowi znakomite introdukcje do utworów, a w połączeniu z innymi instrumentami jest ich świetnym wypełnieniem. Z kolei Dirk Verbeuren na swoich bębnach jest w stanie zagrać wszystko. Pokazuje to nie tylko lista zespołów, z jakimi współpracował lub współpracuje (m.in. CADAVER, SCARVE, ex- ABORTED, DEVIN TOWNSEND PROJECT, SOILWORK). Na „The Sick…” nie oszczędza swoich „garów”, a mimo to słychać, że nie jest to granie siłowe. On to robi z matematyczną precyzją, ale też z polotem. Mimo i tak gęstych kompozycji i aranżacji czuć, że Dirk może pokazać w tym zespole jeszcze więcej. Jest niczym wytrawny biegacz na olimpiadzie. Wbiega na metę krokiem modelki, bez hektolitrów potu na czole, a przy tym ogląda się spokojnie przez ramię na rywali, których i tak zostawia daleko w tyle. To pierwsza płyta MEGAŚMIERCI z jego udziałem – mam nadzieję, że nie ostatnia.
Mógłbym się rozpisywać o majstersztyku każdego z utworów. Jednak każdy z nich to, jak już na początku wspomniałem, esencja stylu MEGADETH. Zespół nie zniża poziomu aż do wieńczącego album „We’ll Be Back” włącznie. Mając w przypadku tego utworu nieodparte skojarzenie z Termintorem, mam również nadzieję, że ekipa powróci przynajmniej w takim samym stylu. I niekoniecznie za sześć lat.
Najlepszy album MEGADETH w tym wieku. Ciekawe jak na to odpowiedzą pozostałe zespoły z Wielkiej Czwórki thrash metalu? Wiadomo, że na SLAYERA liczyć już nie możemy. Nowe single METALLIKI wypadają blado przy najnowszej płycie Mustaine’a. Co w takim razie zaprezentuje ANTHRAX?
Ps. Ja jestem posiadaczem wersji winylowej tego albumu. Niektóre wydania CD są bogatsze o bonusowe utwory – covery „Police Truck” DEAD KENNEDYS oraz „This Planet’s On Fire (Burn In Hell)” z repertuaru Sammy’ego Hagara z gościnnym udziałem… Sammy’ego Hagara. Warto ich sobie posłuchać. Jako fan Hagara muszę stwierdzić, że ten drugi numer wyszedł bardzo ciekawie, z rockandrollowym polotem w stylu Lemmy’ego i MÖTORHEAD.
MEGADETH – „The Sick, the Dying… and the Dead!”
LP 2022, Universal Music
Lista utworów:
1. The Sick, the Dying… and the Dead!
2. Life in Hell
3. Night Stalkers
4. Dogs of Chernobyl
5. Sacrifice
6. Junkie
7. Psychopathy
8. Killing Time
9. Soldier On
10. Célebutante
11. Mission to Mars
12. We’ll Be Back
Skład zespołu:
Dave Mustaine – wokal, gitara
Kiko Loureiro – gitara, chórki
Dirk Verbeuren – perkusja
Gościnnie:
Steve DiGiorgio – gitara basowa
Eric Darken – instrumenty perkusyjne
Electra Mustaine – wokal dodatkowy (10)
Brandon Ray – wokal dodatkowy (1,2,5,6,8-12)
Roger Lima – klawisze (1-6,8,9,11)
Luliia Tikhomirova – narracja (4)
Bill Elliot – wokal dodatkowy (6)
John Clement – wokal dodatkowy (9,11)
The Marching Metal Bastards – wokal dodatkowy (9)
Maila Kaarina Rantanen – wokal dodatkowy (11)
Clint Underwood – wokal dodatkowy (11)
Ice-T – wokal dodatkowy (11)