MALCHUS – „Apokalipsa” [+VIDEO]

Trochę ostatnia płyta MALCHUSA poczekała na naszą recenzję. Ale czasami z muzyką jest jak z winem czy whisky – z czasem nabiera lepszego smaku. Czy tak jest w przypadku „Apokalipsy”?


Przeworski MALCHUS w tym roku staje się zespołem pełnoletnim – obchodzi 18 lat obecności na muzycznej scenie. I niestety wciąż pozostaje gdzieś na jej marginesie. Wcale się nie dziwię – przyjęło się, że metal ma być z natury zły, natomiast MALCHUS od lat konsekwentnie reprezentuje jasną stronę Mocy.

Sama nazwa już nawiązuje do Biblii. Malchus to sługa żydowskiego arcykapłana Kajfasza. Uczestniczył w aresztowaniu Chrystusa w ogrodzie Getsemane. Wtedy apostoł Piotr obciął mu mieczem kawałek ucha, a Jezus go uzdrowił. To tak w skrócie. Resztę można sobie doczytać.

Malchus

Uszy na swoich miejscach mają muzycy podkarpackiej grupy. Dowodem są wydane do tej pory płyty i demówki. A jest tego trochę. „Apokalipsa” jest siódmym albumem studyjnym. Zresztą w ostatnim czasie panowie wypuszczają swoje dzieła średnio co dwa lata, więc pewnie jest szansa, że za rok będzie kolejne. Krążek, który właśnie recenzuję pojawił się w połowie 2021 roku.

Ocenę muszę zacząć od razu od rzeczy, która chyba najbardziej mnie zirytowała. Niby album trwa ok. 45 minut i zawiera 14 utworów, ale… połowa to wersje instrumentalne pierwszej „siódemki”. Nie lubię i nie rozumiem takich zabiegów. Ok – to mogły być jakieś bonusy na innym wydaniu płyty czy coś w tym stylu. W efekcie dostajemy zaledwie ok. 23 minuty materiału. I to drugi minus – za szybko ten czas mija. A że panowie grać i komponować potrafią, to mimo wszystko chciałoby się usłyszeć trochę więcej.

Tym bardziej, że zawartość „Apokalipsy” wstydu twórcom nie przynosi. Zespół zawsze obracał się w klimatach melodyjnego death metalu, z czasem dodając do tego coraz więcej progresywnych patentów. Tutaj jest podobnie – szybko, melodyjnie, klimatycznie, ale też brudno i drapieżnie. Po prostu energetycznie.

Już otwierający „BrońMy” pokazuje, że grupie nie jest obca punkowa czy hardcore’owa stylistyka. Ale spokojnie – to wciąż jest metal, do którego punkowego pazura dodają brudne przestery i wykrzyczany tekst. A jest o czym krzyczeć – „I przyjdą takie czasy, że ludzie będą szaleni…”. W tym momencie wyglądam przez okno i patrzę na świat…. i słucham dalej. W podobnym klimacie jest kolejny na płycie „Pax”. Słucham i myślę dziś o konflikcie na Ukrainie. W kolejnych numerach też się sporo dzieje. Słychać dużo aranżacyjnych i instrumentalnych kombinacji – od klawiszy po trąbkę. W „Podstępie” fajnie brzmi solówka na gitarze, wyjęta prosto z płyty jakiejś skandynawskiej kapeli. Z kolei „Srebrniki, denary i ruble” to numer idealny do punkowego pogo z fajnie wplecioną trąbką. Szybko i do przodu, ale z klimatem i przekazem – „O czyje prawa dzisiaj walczymy…”. I tak mógłbym każdy utwór rozkładać na czynniki pierwsze, ale… lepiej posłuchać tej płytki jako całości.

„Apokalipsa” to niezbity dowód, że 18-letni MALCHUS jest dojrzałym zespołem. I pewnie dalej będzie ciężko im się przebić do czołówki polskiego metalu. Ale oni są w innej lidze. Mają coś do powiedzenia i chcą się tym dzielić bez względu na to, czy się to innym podoba czy nie. Są wytrwali i konsekwentni. Ale też, co ważne – nie trzeba być osobą wierzącą, żeby przyswoić ich twórczość. „Apokalipsa” to naprawdę fajna muzyka, ale też refleksyjne (niekoniecznie „nawracające”) teksty. Może więc warto się przełamać i przekonać się, że nie taki ten chrześcijański metal straszny? Ja to już wiem. I czekam na kolejną płytę.

Najnowsze

Related articles