Dużo się nasłuchałem „ochów” i „achów” o LA NINIA. Że niby powiew świeżości, że debiut roku na polskiej scenie metalowej, itp. Postanowiłem więc sam sprawdzić…
Sama nazwa od razu skojarzyła mi się z Ill Niño – amerykańskim zespołem, który święcił jakieś tam triumfy ok. 20 lat temu. Amerykanie poruszali się w stylistyce bliskiej m.in. SOULFLY czy SEPULTURY mieszając ostre brzmienia z muzyką… latynoamerykańską.
O polskim LA NINIA usłyszałem przy okazji „debiutu” pod koniec 2021 roku. Mianem „debiutu” media ochrzciły „Tyrant” chyba tylko dlatego, że płyta ukazała się pod szyldem Metal Mind Productions. Wcześniej, w 2018 roku, zespół wydał własnym sumptem „Loneliness”.
Pierwszy rzut oka na szatę graficzną niespecjalnie mnie zachęcił. Drugi rzut oka poleciał na skład zespołu i listę zaproszonych gości. A ta, jak na debiutujący zespół, jest ciałkiem ciekawa: wokalnie pojawiają się tutaj Małgorzata „Maggie” Gwóźdź (SARATAN) i Rafał Taracha (TUFF ENUFF, NOVAK), możemy usłyszeć gitary Macieja Gładysza ( m.in. HUMAN, WILKI, EDYTA BARTOSIEWICZ, SYNDIA) oraz Piotra Luczyka (KAT), a na różnych dziwnych – egzotycznych instrumentach udziela się Jarosław Niemiec (SARATAN, ex – KAT & ROMAN KOSTRZEWSKI).
No dobra. Jak to się przekłada na muzykę? Intro „Confession” buduje na początku napięcie, a potem… dostajemy ponad 40 minut solidnego, równego metalowego grania. Już przy pierwszym przesłuchaniu „Down With The Wicked” głowa automatycznie zaczęła mi chodzić góra – dół. Growlowane partie wokalne skojarzyły mi się barwą z Peterem z VADERA. Co ważne – nie brakuje też śpiewnych, czystych wokali. Takich z trochę metalcore’ową manierą. Nie do końca to do mnie trafia, wolę jednak te brutalniejsze oblicze. Chociaż muszę przyznać, że chłopakom nie brakuje pomysłów na melodie. Metalowe riffy z melodyjnymi wstawkami naprawdę mogą się podobać. Szczególnie rzuca się to w uszy we wspomnianym „Down With The Wicked” czy „My Tyrant”. Swoje robi też sekcja rytmiczna. Perkusja potrafi z jednej strony zabrzmieć typowo thrashowo razem z gitarami, z drugiej strony powędrować w plemienne klimaty rodem z pierwszych płyt SOULFLY (np. „Not My Sin”). Potrafi też zabrzmieć… tanecznie, jak w „My Tyrant”. To utwór w sam raz na rockowo-metalową potańcówkę. Ciekawostką jest piąty w kolejności cover SLAYERA – „Mandatory Suicide”. Gitarowe solo dołożył tu Piotr Luczyk. I myślę, że dlatego ten utwór trzeba traktować jako ciekawostkę – nie wybija się jakoś specjalnie ponad resztę utworów z tej płyty. Najbardziej obawiałem się wszelkich folkowo-orientalno-egzotycznych przegięć. I tu małe zdziwienie. Zdecydowanie bardziej dominują tu mięsiste, metalowe klimaty. Subtelnie wprowadzane „dziwne” instrumenty dodają czasami delikatnego klimatu. Przeciążenie w orientalnym kierunku dostajemy w szóstym na liście „Eclipse Of Humanity”. Ale to, co tu się dzieje naprawdę mi się spodobało – taki bliskowschodni klimacik w stylu ORPHANED LAND. W sumie na płycie jest 11 utworów. Pod koniec zespół zaczyna trochę zwalniać w „Malum in Se”, po czym atakuje szybkim, fajnym i rytmicznym strzałem „Exterminate”, tylko po to, żeby ponownie się uspokoić w „The Dark Times Roll” a jeszcze bardziej w „Petrichor” – półakustycznym instrumentalu w stylu późnej ANATHEMY. Idą tu w trochę mniej metalowe rejony. A liczyłem, że zakończą album z większym przytupem.
Uwagę zwraca naprawdę solidne brzmienie albumu. Jest ostro i szorstko, partie instrumentów są momentami intensywnie zagęszczone. Śmiem twierdzić, że pod brzmieniowym względem to światowa klasa. A pod innymi względami? Cóż… Są fajne riffy, ciekawe melodie, jest szybko, sprawnie i do przodu. Ogólnie mówiąc jest potencjał. Stylistycznie mamy tu elementy thrashu, melodyjnego death metalu, metalcore’a, orientalnego folku, a na zakończenie nawet jakiegoś… progresywnego post-rocka. O dziwo – brzmi to dosyć spójnie. Daleko mi może do zachwytów, ale uważam, że ten zespół może jeszcze sporo osiągnąć. Ja z ciekawością posłucham kolejnej płyty. A za nim do tego dojdzie sięgnę po „Loneliness”. Tym bardziej, że ukazał się na winylu 😉