IRONBOUND – „The Lightbringer” [+VIDEO]

Kiedyś o TURBO mówiono, że to „polskie IRON MAIDEN”. Teraz poznaniacy, o ile już tego wcześniej nie zrobili, mogą to zaszczytne miano przekazać dla IRONBOUND ze Śląska.


„The Lightbringer” to mój pierwszy kontakt z ekipą z Rybnika. Ich debiutancki album ukazał się wiosną 2021 nakładem Ossuary Records. Wcześniejszych demówek nie słyszałem. Może to i dobrze, bo kiedy pierwszy raz odpaliłem ich pierwszego „długograja” to nie miałem żadnych wielkich oczekiwań. Sam zespół działa od 2014 roku, jednak muzycy sroce spod ogona nie wypadli. Sceniczne i studyjne szlify zdobywali w takich kapelach, jak m.in. SOUL COLLECTOR, RIVER OF TIME czy HAURES. I to doświadczenie słychać – zdecydowanie każdy z muzyków wie, do czego służy jego instrument.

Ironbound
Ironbound

Nie będę owijał w bawełnę. Mnie IRONBOUND kupił już pierwszymi dźwiękami „otwieracza” – „Far Away”. To znakomita instrumentalna zapowiedź tego, co dzieje się dalej. Rybniczanie pełnymi garściami czerpią z klasyki heavy metalu z bardzo dużym naciskiem na IRON MAIDEN. Trzeba jednak przyznać, że głos Łukasza Krauze na tej płycie brzmi bardziej w stylu Bayley’a niż Dickinsona. Jak słuchałem drugiego utworu „The Witch Hunt”, to miałem wrażenie, że to Blaze śpiewa „The Sign Of The Cross”. I zdradzę, że skojarzenie z tym numerem jest nieprzypadkowe. Posłuchajcie sami… Kolejny numer – „When Eagles Fly”. Tytuł brzmi znajomo, prawda? Generalnie na tej płycie jest wszystko to, za co kochamy ekipę Adriana Smitha. Trudno nie mieć wrażenia, że Zbigniew Bizoń wciąż ma na ścianie Steve’a Harrisa. Dowodem na to jest chociażby „Smoke And Mirrors”. W pozostałych numerach też jest konkretnie. Świetne solówki, riffy, fajna praca perkusisty. Utwory są przemyślane, zwarte i wciągające. Co ciekawe dwa najkrótsze (nie licząc instrumentalnego „Far Away”, który ma niewiele ponad minutę) kawałki trwają ok. 4,5 minuty. Reszta ponad 5 w porywach do prawie 7. A w sumie dziewięć numerów zamknięto czasowo w 46 minutach. I co trzeba przyznać – tu nie ma dłużyzn, nie ma nudy, nie ma czasu na oddech czy łyk metalowego trunku.

Ktoś może zarzucać Ślązakom kopiowanie itp. Jednak muszę przyznać, że oni robią to naprawdę w genialny sposób. Dawno nie słyszałem tak dobrze zagranych „ironowych” klimatów w wykonaniu innych kapel. Zresztą i sami Brytyjczycy ostatnio jakoś spuścili z tonu… A tu? Mamy rasowy heavy metal mocno zakorzeniony w NWOBHM. Zagrany ze świetną energią i polotem. Słychać, że panowie się tym dobrze bawią, żonglują konwencją. Aż się prosi, żeby to wszystko usłyszeć na żywo. Naprawdę popadam w depresję wiedząc, że nie mogę być na lipcowym koncercie IRONBOUND, SHADOW WARRIOR i CRYSTAL VIPER. I z całym szacunkiem do Marty G., ale to na pierwsze dwie kapele najbardziej ostrzyłbym sobie zęby.

Reasumując – dawno mnie tak nic nie ruszyło, jak „The Lightbringer”. Może to wszystko już zostało zagrane 30 czy 40 lat temu. Ale co z tego? Muzyka ma mi dawać radość, przyjemność, pobudzać do ruchu (tak, będę próbował jutro przy IRONBOUND pobiegać) dawać kopa pod wieloma względami. I „The Lightbringer” mi to daje. Dla mnie to już heavy metalowa płyta roku 2021 w Polsce, a i wśród światowych płyt może się już plasować w mojej subiektywnej czołówce.

Najnowsze

Related articles