Brazylijczycy potrafią zachwycić na boisku, ale w metalu nie zawsze byli mistrzami świata. Ok, mieli kilka zespołów, które dziś można nazwać kultowymi (jak dla mnie najlepszym przykładem jest SARCOFAGO), ale część swojej sceny powinni wyprzeć z pamięci i się do niej nie przyznawać.
Mniejsza teraz nawet o nazwy. Ot, po prostu w każdym kraju są takie kapele, które jedni wielbią, inni z nich szydzą i Brazylijczycy też takie mają (hehe). Po co to piszę? Ano kiedy zerknąłem na zdjęcie HAMMATHAZ, lekko się wystraszyłem. Kurcze, co też mi ten Marcin z Mythrone podsyła za jakieś „kory”? Ale po odpaleniu „play” szybko musiałem weryfikować swoje nastawienie. HAMMATHAZ dudni od początku płyty. Nie mogło być lepszego numeru na wejście w Brazylijczyków niż „Farewell”! Potężne brzmienie, fajne z’groove’owane riffy i agresywny wokal. Cudo! Kolejne utwory przetaczały się przeze mnie z równie piorunującym efektem. I chociaż nie zakochałem się w HAMMATHAZ, to do „The One” chętnie powrócę.
Kapela gra kilkanaście (piętnaście?) lat i tuła się po brazylijskim podziemiu z różnym skutkiem. Dopiero w 2020 roku kwintet z Sao Paulo wydał debiutancki album, którego mam właśnie okazję, a co mi tam – przyjemność – słuchać! „The One” ukazało się dzięki – tajemniczej jak dla mnie, acz prężnej i pod swymi skrzydłami skupiającej całkiem niezłe ekipy – wytwórni Voice Music. W Europie team z brazylijskiej metropolii pojawił się w katalogu krakowskiego Defense Records. Uważam, że to słuszna decyzja, bo HAMMATHAZ jest w stanie przyciągnąć każdego słuchacza. Połączenie ciężkości death metalu z wpływem metalocore’a ustawia ten zespół gdzieś za plecami DECAPITATED. Podobna energia, a i technicznie „brasileiros” mogliby stawać w szranki z ekipą Vogga. Przez całą płytę nasłuchamy się więc technicznego, nasiąkniętego „modern soundem” metalu, odegranego na pełnych obrotach, ponieważ na „The One” nie ma ballad, ani nawet zwolnień.
Może nie jestem przyzwyczajony do tego brzmienia, charakterystycznego dla kapel brzmiących „nowocześnie” (jaki ja kuźwa „staroczesny” dziad jestem!), ale tu wszystko „cyka” jak trzeba. Zresztą dla „dziadków” HAMMATHAZ też coś ma. W „Devil On My Shoulder” zespół pogrywa death metal w stylu ARCH ENEMY, by – dla równowagi – w takim „From The Grave” uderzyć mocniej w groove.
Nie wróżę Brazylijczykom wielkiej kariery, choćby z racji tego, że tak długo pracowali na debiut. Czekam jednak na kolejne objawienie HAMMATHAZ. Mam nadzieję, że tym razem krócej im zejdzie. Tymczasem warto sięgnąć po „The One”.
MAREK
HAMMATHAZ – „The One”
LP 2020, Voice Music/Defense Records (Mythrone Promotion)