Miałem stworzyć recenzję jakiejś nowości, a sięgnąłem po płytę sprzed siedmiu lat. Dlaczego? Bo nie mogę się doczekać na nowe wydawnictwo moich ziomków z Kętrzyna.
Wtorkowe popołudnie, a w zasadzie „podwieczór”. Po intensywnym dniu pracy czas na relaks, najlepiej przy muzyce. „O, może jakąś recenzję napiszę” – pomyślałem i rzuciłem okiem na półkę z płytami, które w ostatnich dniach wpadły w moje łapy. Rzucone oko jednak szybko się od nich odbiło i spadło na półkę z płytami już lekko pokrytymi kurzem. „Muszę posprzątać” – przeleciało mi przez głowę i jeszcze szybciej wyleciało. Moją uwagę przykuł DR WATT i płyta „Changes”. „Najbardziej lubię te piosenki, które już kiedyś słyszałem” – powtarzając sobie w duchu słowa inżyniera Mamonia z kultowego „Rejsu” ugruntowałem się w przekonaniu, że najbliższy czas spędzę właśnie z tym zespołem. „Ok. Tylko miałem napisać recenzję” – próbowałem walczyć ze swoim alter ego.
Więc będzie i recenzja. Zespół DR WATT to specyficzna kapela, grają kiedy chcą, nagrywają kiedy chcą, generalnie robią co chcą. Korzenie zespołu sięgają przełomu lat 80/90-tych. W 1994 roku byli nawet o krok przed podpisaniem umowy z pewną znaną wytwórnią. W studiu Radia Olsztyn stworzyli wtedy swoje pierwsze profesjonalne nagrania…. i słuch po nich zaginął. Muzycy jednak w 2013 roku zeszli się ponownie, a rok później wydali własnym sumptem album „Changes”. Ich aktywność jednak była mocno ograniczona. Co jakiś czas grali w Kętrzynie koncert i nagrywali teledyski. Żartowało się u nas, że chłopaki mają już więcej videoklipów niż piosenek. Przez ostatnie lata podobno stworzyli repertuar na dwie kolejne płyty (albo i więcej), ale odłożyli to na bok z powodu pandemii. W 2020 roku wzięli się jednak za album o COVIDzie.
Proza życia powoduje jednak, że pandemia (podobno) przemija, a płyty wciąż nie widać. Więc pomyślałem, że może recenzja ich debiutu chociaż trochę zdopinguje ich do większej aktywności.
A muszę przyznać, że „Changes” to płyta, do której wraca się z przyjemnością. Album został nagrany w studiu Kętrzyńskiego Centrum Kultury pod okiem i uchem Sławomira Szuszczewicza. Płyta to osiem autorskich kompozycji utrzymanych w klimacie hard rocka, chociaż można na niej momentami usłyszeć też heavy metalowe wpływy.
Szkoda, że do tej pory usłyszało ją niewielkie grono bo „Changes” to zwyczajnie…. dobra płyta. Odpalając ją już na początku raczeni jesteśmy klimatycznymi dźwiękami intro, które płynnie przechodzi w stosunkowo spokojny utwór „Power Of The Words”. Utwór, który jest kompozycją w pełnym tego słowa znaczeniu. Szczególną uwagę przykuwają tutaj smakowite solówki Korola, który warsztat gitarowy ma „w palcach”. Tempo przyspiesza w kolejnym „It Isn’t You”. Tutaj oprócz gitarowych smaczków i ekspresywnego, szczególnie w refrenach śpiewu Pawła Bieleckiego (m.in. ex – HETMAN) zdecydowanie słyszalny staje się bas Pawła Żebrowskiego. Szybkie solo Pawła Korola w stylu lekko spowolnionego Yngwie Malmsteena również jest jednym z jaśniejszych elementów tego utworu. Kolejny „Give Up” zdaje się być stylistyczną kontynuacją wcześniejszego kawałka utrzymując dalej klimat hard rocka w stylu kapel z lat 80–tych, jednak z odczuwalnym świeżym brzmieniem. Fajne melodie, ciężkie gitarki, perkusja zasuwa aż miło. Dlatego zaskoczeniem jest następny w kolejności „Por Favor”, który zwalnia tempo. Znowu na pierwszy plan, szczególnie przy zwrotkach, wysuwa się gitara basowa. Lekko cukierkowaty wokal w refrenach raczej niekoniecznie przykuje uwagę rasowych rockowców. Taki utworek do przytulenia dziewczyny na koncercie i nic poza tym. Jeden ze słabszych elementów tej płyty, stylistycznie odbiega od tego co generalnie DR WATT oferuje. Może się nawet wydawać, że po dosyć ciekawych kompozycyjnie utworach muzycy postanowili odpocząć ze swoimi instrumentami.
Jeżeli taki był zamiar to rzeczywiście im się udał. Dowodem jest rewelacyjny „Love And Hate”. Jest ciężar, melodia, rytmika, muzycznie więcej się dzieje. Tak powinien brzmieć hard rockowy przebój, a sam utwór śmiało można zaliczyć do najlepszych na całej płycie. „War” to kolejne zwolnienie tempa, ale za to jakie. Utwór o antywojennym tekście nie mógł zabrzmieć inaczej, jak wciągająco i wzruszająco. Już delikatny początek na gitarze akustycznej i pierwszy wers „Mother I don’t wanna die” wyśpiewywany przez Bieleckiego lekko dramatycznym głosem porusza emocje. I tak jest przez cały utwór, okraszony brzmieniem „płaczącego” akordeonu gościnnie obsługiwanego przez Sławka Szuszczewicza. Piękna perełka tej płyty, utwór zdecydowanie do słuchania w skupieniu, nie tylko ze względu na jego kontekst, ale też na delikatne muzyczne smaczki.
Kolejna rockowa melodyjka to „Romeo and Juliet”. Prosta nieskomplikowana piosenka o miłości okraszona klawiszowym plumkaniem i rytmicznymi, mocnymi gitarkami. Ładna melodia, wpada w ucho, ale do całej płyty niewiele wnosi, szczególnie w konfrontacji z wcześniejszymi utworami. Miło się słucha w oczekiwaniu na kończący płytę utwór tytułowy. Jeśli komuś przez wcześniejsze siedem kawałków brakowało czegokolwiek to na „Changes” nie powinien narzekać. To utwór którego nie powstydziłaby się nawet stara METALLICA. Piękna dramaturgia rozwijająca się z minuty na minutę, potęgowana pięknymi gitarami. Trochę przypomina mi to „One” wspomnianego przed chwilą zespołu. Balladowy, spokojny początek w finale zamienia się w szybki rasowy heavy metal, w którym oprócz wpływów Amerykanów, ja doszukałem się patentów spod znaku IRON MAIDEN. To zdecydowane „opus magnum”, „działo skończone” i moje osobiste „numero uno”. Sam album warto zdobyć chociażby dla tego kawałka.
Podsumowując, „Changes” można uznać za dobrą płytę, która trafia w gusta fanów melodyjnego rocka i metalu. Sprawdza się zarówno na tanecznej rockotece, jak i w czasie podróży polskimi autostradami. Nie wiem, czy jeszcze można gdzieś ją kupić. Ale jak to mówią – szukajcie, a znajdziecie ;p
A ja tymczasem słucham jej ponownie i… jeszcze bardziej czekam na nową płytę. Tym bardziej, że powstanie ona w nowym składzie. Ze starych muzyków zostali wokalista Paweł Bielecki i gitarzysta Paweł Korol. Jedną z nowych osób jest perkusista Paweł Stuczyński (m.in. HETMAN, ex – AZYLUM).