CETI – „Oczy martwych miast” [+VIDEO]

Grzesiek Kupczyk przypomniał kilka dni temu m.in. mi, że od winylowej premiery ostatniego albumu CETI minął roczek. A ja przypomniałem sobie, że już dawno chciałem napisać recenzję.


Od razu więc sięgnąłem po płytę i umieściłem ją na talerzu gramofonu. Wygrzebywać z otchłani nie musiałem, bo dosyć często jej słucham, więc miałem ją pod ręką. A to już oznacza, że ta płyta naprawdę mi się podoba.

Album „Oczy martwych miast” swoją premierę na CD miał 21 lutego 2020 roku. Wersja na winylu niedługo później, bo 6 maja. Ja od razu nastawiałem się na wydawnictwo na czarnym krążku. I trochę żałuję. O tym jednak będzie później.

To, że ekipa dowodzona przez Kupczyka nie może nagrać złego albumu, to po prostu wiedziałem. Chociaż przyznam, że kilka obaw (a w zasadzie niepewności, znaków zapytania) w głowie miałem. Zespół do pracy nad nowym albumem przystąpił ze zmienionym składem. Przede wszystkim zabrakło perkusisty Marcina Krystka, który z zespołem był związany prawie 30 lat. „Mucek” opuścił CETI z przyczyn zdrowotnych. Zastąpił go Jeremiasz Baum. Pojawił się też drugi gitarzysta – Jakub Kaczmarek. Zastanawiałem się, jak te roszady wpłyną na kondycję zespołu.

Moje obawy rozwiało już pierwsze przesłuchanie. Jednak Grzesiek Kupczyk z byle kim współpracy nie podejmuje. I to słychać na tej płycie. Dostałem coś, czego już dawno nie słyszałem na polskiej scenie heavy metalowej. Dobrze zagrany i dobrze zrealizowany album zawierający dobre kompozycje z polskimi tekstami. Bo jakoś mimo wszystko to nie jest modne, żeby heavy metalowcy śpiewali po „naszemu”. Przecież nawet lider CETI na poprzednich albumach śpiewał po angielsku.

Głos Kupczyka znakomicie sprawdza się w rodzimym języku, o czym przekonywał już wielokrotnie zarówno w CETI, jak i w TURBO. Puryści wytykali różne błędy, kiedy przerzucił się na angielski. Jednak na płytach nagranych w drugiej dekadzie XXI wieku moim zdaniem radził sobie z tym językiem bardzo sprawnie. Teraz po polsku jego głos brzmi jeszcze bardziej… doniośle. To co chce przekazać w tekstach staje się bardziej wiarygodne.

 

Muzycznie to dla mnie naprawdę solidna, heavy metalowa petarda. Już pierwszy utwór, pokazuje, że 30-letnie CETI i „troszkę” starszy Kupczyk mają pazur. Zresztą fajnie już „na dzień dobry” sprawdzają się też nowi instrumentaliści.

Drugi utwór – „Machina chaosu”, to fajne intro na basie. A jak już pojawia się wokal ze swoim wysokim rejestrem, to aż mnie ciary przechodzą. Generalnie to cecha rozpoznawcza tej płyty – Kupczyk śpiewa raz delikatniej, raz zadziorniej. To wszystko okraszane jest świdrującymi solówkami i ciętymi riffami. No i pojawia się coś, co ja osobiście w heavy metalu bardzo lubię – melodyjny refrenik do wspólnego pośpiewania.

Mogę tak pisać o każdym utworze, ale tej płyty trzeba po prostu posłuchać. Niby tradycyjny heavy metal, ale sporo się tu dzieje. Są zmiany tempa, o solówkach (moje ulubione w „Fałszywym bogu” i „Kamiennym piekle”) i wokalu już pisałem, są fajne basowe wstawki. To ostanie nie dziwi – większość materiału na płytę przygotowywał basista Tomek Targosz. Być może dlatego czuję tutaj oddech IRON MAIDEN. Co ważne – mniej tutaj słychać klawiszowych popisów Marii Wietrzykowskiej. Przyznam, że trochę mnie to zaskoczyło. Może jednak bardziej symfoniczne brzmienie po prostu już tu do koncepcji całości nie pasowało. Nie oznacza to jednak, że „Marihuany” tu nie ma. W niektórych momentach, zaznacza swoją obecność. I bardzo dobrze – wszystko jest tutaj dodane, doprawione i zmieszane ze smakiem, jak w daniu wybitnego kucharza.

O tekstach Kupczyka już „znawcy” tematu wypowiedzieli się na forach. Często czytałem i słyszałem, że są za mało poetyckie. Cóż, na „Kawalerii Szatana” Mickiewicza nie słyszałem. Chociaż… Jeden z utworów na tej kultowej płycie TURBO jest zainspirowany sonetami naszego wieszcza. Zgadniecie który? Wracając jednak do „Oczu”… Generalnie dla mnie fenomenem jest tworzenie uniwersalnych tekstów. Sprawdzających się w każdym miejscu i czasie. Ja dzisiaj, po roku od premiery słuchając tej płyty, patrze przez okno i widzę obrazy zaczerpnięte wprost z tego, co do moich uszu kieruje Kupczyk. Niestety… Coraz więcej widzę oczy, martwe oczy i resztę twarzy zasłoniętych maseczką. Widzę martwe ulice miast. I tracę wiarę, że cokolwiek jeszcze będzie jak kiedyś. Mam wrażenie, że Grzesiek śpiewał o lockdownie i towarzyszących mu uczuciach m.in. strachu, na krótko przed tym, jak zostaliśmy nim dotknięci. Z drugiej strony, śpiewa też o fałszywym świecie, który wart jest… serca. Więc może jeszcze jest jakaś nadzieja? Jeszcze jest dla nas szansa?

Podobno jest jakaś szansa na letnie koncerty. Liczę więc, że będzie mi dane posłuchać tych utworów w koncertowym „sznycie”. W ubiegłym roku szykowałem się na Warszawę, gdzie CETI miało pojawić się w towarzystwie QUO VADIS. Niestety jedyny „zespół”, który wtedy zagrał to chiński koronawirus.

Ok. Rozpłynąłem się nad zawartością płyty w samych superlatywach to teraz będą minusy. Mały minus za brak ballady. A przydałby się taki oddech, gdzieś w środku. Tym bardziej, że bardzo cenię sobie balladowe utwory tej kapeli. Drugi minus – niestety większy. Winylowe wydanie pozostawia sobie wiele do życzenia. Okładka + koperta z tekstami to w dzisiejszych czasach już jednak nie wszystko. Fajnie by było zobaczyć jakąś fajną wkładkę ze zdjęciami, czy rozszerzoną koncepcją graficzną okładki, o gatefoldzie już nie wspominając. Cokolwiek, byle z pomysłem. Niestety mam wrażenie, że jeszcze większość polskich wydawców winyli traktuje stronę wizualną po macoszemu. A szkoda… Choć muszę przyznać, że komiksowa okładka jest dla mnie jedną z najlepszych i zdecydowanie odbiega od dotychczasowych obrazków zdobiących wydawnictwa CETI.

Reasumując – dla mnie „Oczy martwych miast” to heavy metalowy album ro(c)ku 2020. Album, który pozwolił mi przetrwać trudne momenty izolacji, brak koncertów czy zwykłej relacji z ludźmi. Nie dziwię się, że jest jednym z kandydatów do nagród Fryderyka. I z całym szacunkiem dla ostatnich płyt VADERA i NEUMY – ja trzymam w tej rywalizacji kciuki za CETI.

Najnowsze

Related articles