Ma METALLICA swój „Czarny Album”. Ma też i CETI. Dla Amerykanów 30 lat temu było to wydawnictwo przełomowe. A dla ekipy Grzegorza Kupczyka?
Sięgając po ostatnią płytę CETI trudno nie mieć skojarzeń z METALLICĄ. „Czarna” konwencja wydawnictwa to tylko jeden z wspólnych elementów. Kolejnym jest zmiana brzmienia, no i oczywiście fakt, że obie kapele grają metal. I to koniec wspólnych mianowników.
Jakby nie było oba zespoły to muzycznie dwa różne światy. Hetfield i Kupczyk to dwa różne style i szkoły wokalu. METALLICA (w dużej mierze dzięki komercyjnemu sukcesowi) zapełnia stadiony, a CETI… robi swoje. I mam wrażenie, że ma ostatnio więcej metalowego pazura niż Amerykanie.
Od wydania poprzedniej płyty poznaniaków minęły dwa lata. I sporo się w tym czasie zmieniło. Przede wszystkim z przyczyn zdrowotnych współpracę z grupą zawiesiła Maria „Marihuana” Wietrzykowska – klawiszowy filar zespołu od samego początku. Za bębnami też po raz pierwszy słyszymy Piotra Szpalika. Te zmiany odcisnęły swoje mocne piętno na brzmieniu albumu. Czy wyszło to na lepsze? Po kolei…
Recenzując „Oczy martwych miast” napisałem, że wiem, iż CETI nie może nagrać złej płyty. I że Grzesiek Kupczyk z byle kim nie współpracuje. „CETI” jest tego kolejnym przykładem. Piotra Szpalika miałem okazję już usłyszeć i zobaczyć na żywo. Muszę przyznać, że poziom nowego bębniarza przeniósł CETI na inne poziomy ciężkości i metalowej energii – na koncertach jest petarda. Słyszalny jest brak klawiszy „Marihuany”. Być może dzięki temu jest… ciężej. Tak ciężko CETI chyba jeszcze nie brzmiało.
Już na początek dostajemy szybki, rozpędzony „Głos krwi”. Znakomity „otwieracz”. Niby taki trochę thrashowy, ale nie pozbawiony chwytliwości. Z kolei to fajna melodia charakteryzuje „Horyzont życia”. Zespół nie zwalnia tempa, a Kupczyk wokalnie zbliża się tu w refrenach w rejony Bruca Dickinsona. Zresztą maidenowskich wpływów nie brakuje w innych numerach. Marszowa „Zaraza” to zdecydowanie jeden z bardziej przebojowych numerów. Nic więc dziwnego, że stał się singlem promującym płytę. Mam wrażenie, że w nim wszystko „gra” – świetne riffy i solówka Bartka Sadury, basowy „spacer” Tomka Targosza. No i On – Człowiek – Legenda. 40 lat na scenie, a u Kupczyka, żadnego zmęczenia w głosie. Tak wiem, w studio można zdziałać cuda. Ale Grzesiek broni się na koncertach. Zresztą nie ma przed kim się bronić – po tylu latach ciężko jest na naszej scenie znaleźć kogoś, kto mu dorównuje.
I tak oto po trzech utworach, które mnie rozkręciły dostałem… chwilę odpoczynku. Nie, nie balladę – bardziej utwór, który jeszcze do tej pory nie do końca do mnie trafia „Adrenalina”. Niby jest wszystko – riffy, solówka, zmiany tempa, a i Kupczyk, jakiś taki zadziorniejszy… Mimo to ja tej adrenaliny nie poczułem. Za to ciekawość mą wzbudził „Portret”. Utwór progresywny, dosyć… nowoczesny, ale oparty na klasycznych patentach. Z świetną partią basową, ciekawym refrenem i chyba najlepszą na płycie solówką. Niestety mojej uwagi nie przykuł następny na liście „Pajac”. Muszę przyznać, że jakoś tak w porównaniu z innymi świetnymi numerami, ten jakoś mi odstaje od reszty. Mam wrażenie, że lepiej by brzmiał w konwencji… bluesowej. Co dalej? Świetnie zaczynający się wokalem i basem „Posłańcy”. Jest niby ostry, ale jednak bardziej rockowy niż metalowy… Potem jednak muzycy dają w nim do pieca. Zdecydowanie jeden z ciekawszych melodyjnie i rytmicznie utworów na płycie. Na koniec dostajemy dwa muzyczne bieguny. Zaczynający się spokojnie, maidenowsko „Syn przestworzy” rozkręca się i staje się chyba najostrzejszym utworem na płycie. Barierki pod sceną mogą na koncertach tego kawałka nie wytrzymać. To esencja heavy metalu w wydaniu CETI. Jest ogień. A potem jest woda, na ostudzenie gorących emocji. Tak, dostajemy balladę „Po drugiej stronie życia”. Utwór spokojny, wręcz przejmujący, zaśpiewany w stylu Coverdale’a, smutny. O miłości, zwątpieniu, przemijaniu, o życiu.
W tekstach Kupczyka nie ma miejsca na „pajacowanie” (że tak nawiążę do tytułu jednego z utworów). Jest smutno i mrocznie. W sumie płyta „CETI” powstawały w smutnych, pandemicznych czasach. Tylko czy młodzi metalowcy chcą słuchać poważnych tekstów? Myślę, że w czasach, kiedy scenę podbijają jajcarze z NOCNEGO KOCHANKA, teksty Kupczyka docenia się jeszcze bardziej. Teksty emocjonalne, uczuciowe, przemyślane. Może literackiej Nagrody Nobla nie dostaną, ale do mnie przemawiają, skłaniają do zastanowienia.
Czy zespół przeskoczył poprzeczkę zawieszoną poprzednim albumem? Cóż… Nie przeskoczył. Trzymając się sportowej nomenklatury – muzycy wystartowali w innej konkurencji i… też dobyli w niej złoto. Mimo, że konkurencja w polskim heavy metalu robi się coraz większa, to CETI udowadnia, że jest liderem na scenie.
Zespół jest w formie. Udowadnia to też na koncertach. Na żywo nie ma przebacz. Można się o tym przekonać idąc na koncert lub słuchając dołączonego do „CETI” bonusu w postaci cd z koncertem zarejestrowanym w Warszawie w grudniu 2021 roku oraz dwoma utworami z Poznania z września 2021. Jednak potu wylanego pod sceną nie zastąpi żadna, nawet najlepsza płyta live.
A tu dla przypomnienia recenzja poprzednika „Ceti”: