BLAZON STONE – „Damnation”

Gdzieś w cieniu premiery „Blood On Blood” RUNNING WILD przemknęła premiera ostatniej płyty szwedzkich piratów z BLAZON STONE. A szkoda…


Wiele rzeczy zostało mi z dzieciństwa. Wśród nich jest miłość do superbohaterów, kowbojów i… piratów. Nawet na balach karnawałowych w podstawówce można było mnie zobaczyć w pirackim przebraniu. Do tej pory pamiętam swoje podniecenie, kiedy pierwszy raz zobaczyłem i usłyszałem czołówkę telewizyjnego programu „Morze” – utwór „Victory” w wykonaniu THE PIRATES & MIKE BRADY. Serię „Piratów z Karaibów” oglądam zawsze namiętnie, ale z większym sentymentem wracam do „Karmazynowego pirata”, „Piratów” Romana Polańskiego. To tyle tytułem moich powiązań z piractwem… Bo do posiadania kaset TAKTU i kopiowania płyt nawet przed katowskim toporem się przecież nie przyznam 😉

Za to gorliwie przyznam się do zamiłowania do pirackiego metalu. Ale tego bardziej od RUNNING WILD, niż np. ALESTORM… I to właśnie do niemieckiej legendy w swojej muzyce nawiązują Szwedzi z BLAZON STONE. Chociaż dla ścisłości na recenzowanym wydawnictwie skład tworzy trzech Szwedów, jeden Fin i Polka. Tak, tak – na basie i w wokalach słyszymy Martę Gabriel (CRYSTAL VIPER).

BLAZON STONE pełnymi garściami czerpie ze spuścizny RUNNING WILD. Zresztą… nazwę zaczerpnęli od jednej z płyt Niemców, a swój debiut z 2011 roku zatytułowali „Return To Port Royal”. I zaczęli swój rejs w tej samej portowej tawernie, w której ekipa Rolfa Kasparka zakończyła. Niemcy co jakiś czas próbują ponownie wypłynąć na pirackie wody, ale kończy się to raczej głośnym strzałem z odpalonej po pijaku armaty.

Prawdziwy bój na morzach i oceanach metalu toczy w tej chwili BLAZON STONE. To nic, że kursują po tych samych szlakach, jakie 30 lat temu opływali Niemcy. To nic, że toczą niemal takie same „potyczki”. Tempo mają znakomite. W ciągu 11 lat wydali 7 płyt studyjnych. Ekipa dowodzona przez Cedericka Forsberga wyznaczyła sobie za cel siać zamęt na metalowych wodach i konsekwentnie to czyni. „Damnation” śmiało mógłby znaleźć się w dyskografii RUNNING WILD. Nie ma tu nic odkrywczego. Są bardzo dobrze znane patenty, ale za to zagrane z energią i polotem. Są szybkie tempa, fajne melodie. Taki „Raiders Of Jolly Roger” aż chce się pośpiewać. Co oczywiście, ku uciesze sąsiadów, robię razem z Matiasem Palmem. A w „Chainless Spirit” dołącza w refrenach Marta Gabriel. Nie będę się rozpisywał o poszczególnych utworach. Malkontenci i tak stwierdzą, że przecież niczym się one od siebie nie różnią. I to prawda. Ale ja tu nie oczekuję jakiejś progresji, połamanych rytmów. Jest skocznie, melodyjnie, do tańca, do zabijania wrogów, do toastów „za tych co na morzu…”. Jedynie na koniec, w „Highland Outlaw” robi się bardziej… epicko. I tak ma być. O „Blood On Blood” RUNNING WILD już zdążyłem zapomnieć. Za to właśnie „Damnation” dosyć często umila mi degustację 🥃 😉

I Wam też polecam – na te ponad 40 minut muzyki otwórzcie sobie butelkę dobrego rumu, pociągnijcie kilka łyków, zamknijcie oczy, a gwarantuję Wam, że przeniesiecie się na pokład pod piracką banderę. Albo po prostu – enjoy the music 😉

 

Najnowsze

Related articles