KAT – „666”

Są w historii rocka i metalu płyty, które bez względu na upływający czas, wciąż inspirują innych i budzą młode pokolenia do słuchania tej wspaniałej muzyki. A jednym z zespołów, którymi zasłuchują się kolejne fale maniaków jest KAT. I choć to co się dzieje obecnie w zespole posługującym się tą nazwą czy jego vis-à-vis z Romanem Kostrzewskim w składzie nie wygląda dobrze, to młodzi i tak chętniej sięgają po stare płyty KATowiczan, niż aktualne „wyziewy”.


Pierwszym dziełem KATA była płyta „Metal And Hell”, anglojęzyczna pozycja w dyskografii zespołu, który był już znany gawiedzi. Wydawnictwo ukazało się nakładem belgijskiej Ambush Records w kwietniu 1986 roku, natomiast miesiąc później swą premierę miała polska wersja albumu. Jej tytuł – „666” – prowokował chyba jeszcze bardziej niż złowieszcze połączenie metalu i piekła. Teoretycznie zawartość obu albumów nie różniła się niczym poza językową odmiana tytułów oraz szatą graficzną, ale kto słuchał jednego i drugiego wie, że zagraniczna wersja brzmiała… gorzej. To taki paradoks, ale takie czasy były. Nieważne. Z uwagi, że obydwa wydawnictwa kończą w tym roku 35 lat, mógłbym pochylić się nad nimi, jednak skupię się teraz bardziej na „naszej” wersji, polskiej.

Premiera „666” przypadła podobno na 6 maja 1986 roku, piszę więc ową recenzję dokładnie w dniu, kiedy album ukazał się na rynku, tylko czasy są inne. Teraz robię to świadomie, wtedy jednak jeszcze nie słuchałem metalu, bo ledwo wkroczyłem w wiek „dwucyfrowy”. Ale KATA poznałem niedługo później. Brat mojego kolegi ze szkolnej ławki pracował wtedy na Śląsku, a że wszystko co w metalu się działo w tamtym czasie, działo się głównie „w dole” kraju, mój kolega miał łatwy dostęp do płyt, o których na Mazurach większość mogła jeszcze pomarzyć. I dzięki niemu w ręce młodzika, zafascynowanego już wówczas brudnym metalowym brzmieniem, trafił też czarny placek z „666”, sygnowany logiem Klubu Płytowego „Razem”.

Nie pamiętam swojej pierwszej reakcji na teksty Romana Kostrzewskiego, ale pamiętam dobrze, że późniejsze jego liryki mnie nie szokowały. Zatem myślę, że śpiewanie o szatanie, wiedźmach, piekle i wampirach nie wywołały u mnie większej traumy. A jeśli miały coś wywoływać to raczej… fascynację – przecież to było coś zakazanego, złego! Na szczęście ja byłem już kilka lat po komunii i te „moralne argumenty” na mnie kompletnie nie działały. Wiek buntu wtedy robił swoje (śmiech).

W okresie debiutu KATA silne pozycje miały też dwie pozostałe kapele z tzw. „wielkiej trójcy” polskiego metalu, ale po „SzóstkachKAT stał się dla mnie ważniejszy niż TSA i TURBO, i to na lata. Na tej płycie najbardziej ujęła mnie surowość i ten posmak speed/black metalu najwyższych lotów. Także utwory, jak „Metal i Piekło” obydwa „Diabelskie Domy”, „Wyrocznia”, „Noce Szatana”, „Czarne Zastępy” i każdy z pozostałych, na stałe wpisały się na moją długą listę z adnotacją „ulubione”. Po latach odświeżone przez kontrowersyjny odłam KATA, za to z jedynym słusznym wokalistą, wytrzymały próbę czasu, tak więc uważam, że zespół tymi pierwszymi nagraniami ewidentnie zasłużył na poczesne miejsce w historii polskiego metalu. W pewnym sensie był polską odpowiedzią na VENOM, choć szkoda, że nie osiągnął tyle na świecie co Brytyjczycy. Niemniej na przykład numer „Metal And Hell” doczekał się skowerowania przez niemieckich thrashers z HELLISH CROSSFIRE, a tak po prawdzie każdy utwór z tej płyty byłby dobry na przeróbkę, nawet dla zagranicznej kapeli. Ich szczerość i prostota przemawiają do słuchacza od lat. Dokładnie od 35 lat. Niezmiennie.

KAT – „666”
LP 1986, wyd. Klub Płytowy „Razem”

Oryginalna okładka winylowej wersji „666” z 1986 roku, której wydawcą był Klub Płytowy „Razem”. Fot. archiwum

Najnowsze

Related articles