DEATH DENIED – „Through Waters, Through Flames”

Czasami lubię posłuchać czegoś w „ciemno”. Bez żadnych oczekiwań usiąść i włączyć jakąś płytę, po której nie wiem czego się spodziewać. Tak było z „Through Waters, Through Flames” DEATH DENIED.


Sam zespół nie był mi całkowicie obcy. Jego nawę widziałem na plakatach wielu imprez, gdzieś śmignęły mi przed oczami też jakieś wywiady itp. Nigdy jednak nie miałem okazji sięgnąć po muzykę łódzkiej ekipy. To zmieniło się dopiero pod koniec 2024 roku. Cóż, lepiej późno niż wcale…

Death Denied

W krótkim czasie nadrobiłem zaległości w wydawnictwach grupy. I bardzo dobrze, bo teraz już wiem, że przez lata traciłem okazję do obcowania z rasową, rockową kapelą. Tak – rockową. Chociaż patrząc na okładkę bardziej spodziewałem się lawiny death metalowych dźwięków wprost z krainy Wikingów. Co otrzymałem w zamian? Rasowe amerykańskie brzmienie ze spalonej kalifornijskim słońcem pustyni, podlane butelką burbonu i posypane teksańskim piachem.

I w zasadzie poprzednie zdanie może służyć za całą recenzję. Jest jednak w tej muzyce coś, co nie pozwala przejść obojętnie obok. Nazwanie tego southern rockiem czy southern metalem byłoby zbyt dużym uproszczeniem. Owszem, na poprzednich płytach Death Denied (szczególnie na „Transfuse the Booze”) dało się odczuć mocne wpływy BLACK LABEL SOCIETY czy DOWN. Na „Through Waters, Through Flames” mocniej wkraczają elementy hard rocka lat 70-tych i 80-tych. Słychać też fascynację bluesem, thrash metalem i doomem. To jedna wielka impreza na której spotykają się muzycy ZZ TOP, LYNYRD SKYNYRD, BLACK SABBATH, METALLIKI i GUNS N’ ROSES. Do tego w okienko pukają Johnny Cash i Elvis Presley.

DEATH DENIED czerpie wzorce od najlepszych, ale robi to bardzo umiejętnie, dodając od siebie kompozycyjny zmysł i instrumentalne umiejętności. Dzięki temu dostaliśmy dojrzały, przemyślany album, na którym nie ma żadnych „wypełniaczy”. 47 minut mija bardzo szybko i pozostawia lekki niedosyt. Muzycy żonglują emocjami. Raz jest ciężko i poważnie, za chwilę imprezowo, czy wręcz tanecznie. Już otwierający, chropowaty „The Apostate Soul” pokazuje, że DEATH DENIED umie w harmonie i melodie. Podobnie jest w szybszym, rytmicznym, ale trochę lżejszym od poprzednika „High Priestess of Down Low”. Trzecie danie w menu to „Lesser Daemons” utrzymany w klimacie… boogie. Brodacze z ZZ TOP obalili butelkę dobrej whisky i zagryźli ją… piachem. Bardzo miło się tego słucha. Tym bardziej, że to tylko krótki odpoczynek przed szybkim, ostrym „Carnage”. Pobrzmiewają tu echa tego, co w połowie lat 80-tych podbijało w USA serca fanów hard rocka. „The Machine” uderza ciężarem, ale wyróżnia się też mnóstwem ciekawych smaczków, zagrywek. Pojawiają się nawet odgłosy uderzeń młota, wprowadzając lekko industrialny klimat. Z kolei „Behind the Surreal” pobrzmiewa grungem – wystarczy posłuchać wokalu. „Smoke, Soot and Solitude” to ciężki, powolny walec. Z głośników rozlewa się gęsta smoła riffów podlana basową wibracją. Jeden z najbardziej doomowych momentów tego albumu. Chociaż końcówka mnie zaskoczyła… Tanecznie i rockandrollowo robi się w „Concrete Cathedrals”. Utwór do posłuchania i do potańczenia z partnerką. Uprzedzam – nie jest to żadna „pościelówka”. Nóżka jednak sama chodzi, chociaż nie brakuje tu łamańców. Całość okraszona świetnym „hammondowym” solo w gościnnym wykonaniu Voltana z LEASH EYE.

Wolniej robi się w „Celestial Choir”. Niespokojny, nerwowy kawałek, w którym spotyka się poczucie lęku z chęcią oderwania się od rzeczywistości. Smaczku dodają delikatne damskie chórki. To jednak i tak nic w porównaniu z emocjami, które pojawiają się przy ostatnim numerze. „Nocturnal” toczy się wolno, sabbathowo. Pobudza wyobraźnię. Można siedzieć w fotelu i śnić na jawie, snuć jakieś ponure apokaliptyczne wije. Pod koniec wkracza… saksofon. Niby powoli i spokojnie, ale wwierca się głęboko w czaszkę i prowadzi nas do świetnej cody utworu. W niej soczyste riffy dopełniają całości. Dzieło spełnione. Jeden z najlepszych doomowych kawałków, jakie wypuściła polska scena.

Na uwagę zasługują poszczególni muzycy. Moje ucho szczególnie pieści gitara basowa. Znakomicie wyeksponowane partie współgrające z kunsztowną perkusją powodują, że płyta jest bardziej rytmiczna. Sekcja nie jest tylko podkładem, tłem dla reszty. Jest uzupełnieniem tego, co wyczyniają gitarzyści. Co ważne – nie ma tutaj technicznej masturbacji. Dzięki temu materiał wydaje się być graniem prostym – ale nie prostackim. No i element, który jest wizytówką całości – wokalista. Momentami przypomina Petera Steela z TYPE O NEGATIVE, momentami Casha, w bardziej thrashowych momentach ma „heatfieldowe” zacięcie, a kiedy indziej sprawia wrażenie, jakby wcześniej śpiewał w jakiejś kapeli rockabilly. Potrafi poruszać się w naprawdę fajnych rejestrach dodając do tego tam gdzie trzeba poważny ton, a gdzie indziej idąc w luzacką, niedbałą manierę w typowo południowym stylu. Paletę możliwości ma bardzo szeroką i mam wrażenie, że – podobnie jak reszta grupy – nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i nie wspiął się na wyżyny swoich możliwości.

DEATH DENIED – „Through Waters, Through Flames”

LP 2022, Sacrophagus Records

Lista utworów:

01. The Apostate Soul
02. High Priestess of Down Low
03. Lesser Daemons
04. Carnage
05. The Machine
06. Behind the Surreal
07. Smoke, Soot and Solitude
08. Concrete Cathedrals
09. Celestial Choir
10. Nocturnal

Skład:
Rafał „Giecko” Powązka – wokal, gitara
Marek „Kiemon” Kiemona – gitara
Jakub „Vincent” Wincencjusz – bas
Wiktor „Wicia” Nestorko – perkusja

Gościnnie:

Piotr Sikora (LEASH EYE, EXLIBRIS)- instrumenty klawiszowe (track 8)

Klaudia Henisz (HELLROSE) – wokal (track 9)

Anna Pietrasiewicz – wokal (track 9)

Mateusz Stawiszyński – saksofon (track 10)

FB: https://www.facebook.com/deathdenied

Najnowsze

Related articles