STRYPER – „The Final Battle”

Już 40 lat STRYPER niesie Światło na metalowej scenie. Ze względu na swój specyficzny przekaz wciąż jest traktowany z dystansem. Nie zmienia to jednak faktu, że cieszy się sporym szacunkiem fanów tradycyjnego metalu, bez względu na poglądy.


Największe sukcesy zespół odnosił w latach 80-tych zapełniając stadiony i hale koncertowe m.in. w USA i w Japonii. To wynik znakomitych i przebojowych kompozycji. Niestety teksty z chrześcijańskim przesłaniem skazywały ich na banicję. Z jednej strony metalowa scena „od zawsze” była kojarzona z zupełnie odmiennym przekazem, z drugiej ortodoksyjni chrześcijanie palili płyty STRYPER z „diabelską muzyką”.

Czasy się zmieniły i dziś już na szczęście nikt płyt nie pali, chociaż protesty na tle artystyczno-religijnym co jakiś czas się zdarzają. STRYPER umiejętnie odnajduje się na metalowej scenie wydając płyty i grając koncerty na największych metalowych festiwalach na świecie (np. Wacken Open Air czy Sweden Rock Festiwal). MTV już nie podbijają, bo nie ma już tamtej MTV z czasów hitów „Soldier Under Command” czy „To Hell With The Devil”.

Muzycy po tych 40 latach są świadomi czasu i miejsca, w jakim się znajdują, a także osiągniętej pozycji. Nie bawią się w eksperymenty i wciąż oddają hołd nie tylko Jezusowi, ale również rockowo-metalowej tradycji. Dowodem na to jest również ostatnia płyta „The Final Battle”. Album esencyjny, dojrzały, świetnie brzmiący, ale… pozostawiający niedosyt.

Ten niedosyt wynika z tego, że zawarte na albumie 11 utworów i 46 minut muzyki nie pokazuje w stu procentach możliwości zespołu. Czy jest to ich najlepszy album? Czy jest on wybitny? Miałbym spory problem z jednoznaczną odpowiedzią na te pytania. Jednego jestem pewien – „The Final Battle” słucham z dużą przyjemnością.

Nie wiem czy tylko ja mam takie wrażenie, ale w odniesieniu do kilku ostatnich płyt, ta jest bardziej surowa i ciężka. Michael Sweet pokazuje, że jego domeną nie są tylko wokale o wysokich rejestrach, a riffy są rytmiczne, ale nie zawsze chwytliwe. Spokojnie – jak zawsze swoje utwory STRYPER opiera na melodyce. Tutaj korzeń niektórych kompozycji tkwi w klimacie BLACK SABBATH, ale tego z czasów między Dio a Martinem na wokalu.

Utwór zaczyna się szybkim „Transgressorem” zbliżonym stylistycznie z jednej strony do JUDAS PRIEST, z drugiej do ostatnich dokonań SAXON. W kolejnym „See No Evil, Here No Evil” słychać wspomniane wpływy BLACK SABBATH. Riff naprawdę przyciąga uwagę swoim ciężarem, a i solówka dodaje fajnego, lekko orientalnego klimatu. Utwór jest epicki, mroczny i zapada w pamięć. Podobnie jest z „Same Old Story”, chociaż chóralny refren to ewidentny flirt z klimatem glam rocka. Potem niestety zespół moim zdaniem delikatnie spuszcza z tonu. Niestety, ale „Heart & Soul” i  balladowy „Near” niczym ponad pozostałe utwory się nie wyróżniają. Podobnie typowy dla lat 80-tych kawałek „Out, Up & In”. Ot zwykłe hard rockowe numery, z większą dozą liryzmu, niż heavy metalowego ciężaru. Chociaż żeby było jasne – to wciąż STRYPER, a nie żadne pitu pitu. Kompozycyjnie to wszystko ma ręce i nogi, nie odbiega też znacznie od całości. Po prostu – te utwory nie wzbudziły we mnie specjalnych emocji.

Na szczęście to, co dzieje się później nie pozwala mi zbytnio marudzić. Na całej płycie słychać, że panowie mają mega radość z tego, co grają. Wystarczy posłuchać „Rise to the Call” – kolejny świetny riff, perkusyjne dwie stopy i charakterystyczne zaśpiewy Sweet’a. Do tego wpadający w ucho refren oparty o charakterystyczne chórki. Sweet wieńczy refreny swoim falsetowym krzykiem. To, co wyczynia z gitarową solówką w duecie z Ozem Foxem (zresztą nie tylko tutaj), to miód na moje uszy. „The Way, the Truth, the Life” to powrót do stylu BLACK SABBATH z połowy lat 80-tych. W uszy rzuca się unisono wokalu z gitarami, a klimatu dodaje napędzany przez perkusję i charakterystyczny riff rytm. Aż głowa sama chodzi a wersy do podśpiewania same cisną się na usta. Ciężko, miarowo jest również w „No Rest for the Wicked”. To utwór ze stadionowym potencjałem – wolny, rytmiczny, z wpadającym w ucho prostym i melodyjnym refrenem. Potem przelatuje całkiem sympatyczny „Till Death Do Us Part”. Na zakończenie tej „ostatecznej bitwy” dostajemy jeszcze cios ostatecznie nokautujący wroga – „Ashes to Ashes”. Drapieżny wokal w zwrotkach przechodzi w melodyjny, kolejny „stadionowy” śpiew. Do tego rozpędzony riff i wibrujące harmonie solówki przypominające momentami IRON MAIDEN.

Reasumując. „The Final Battle” to esencja STRYPER XXI wieku. Wiernego swoim korzeniom i muzycznej tradycji, ale nie archaicznego. Tu hołd amerykańskiemu heavy sprzed 35 lat miesza się z nowoczesnym brzmieniem i dojrzałymi kompozycjami. Fani zespołu, amerykańskiego hard n’ heavy powinni być zadowoleni.

STRYPER – „The Final Battle”

LP 2022, Frontiers Records

Lista utworów:

1. Transgressor
2. See No Evil, Hear No Evil
3. Same Old Story
4. Heart & Soul
5. Near
6. Out, Up & In
7. Rise to the Call
8. The Way, the Truth, the Life
9. No Rest for the Wicked
10. Till Death Do Us Part
11. Ashes to Ashes
Skład zespołu:
Michael Sweet – śpiew, gitara
Oz Fox – gitara, śpiew
Perry Richardson – gitara basowa
Robert Sweet – perkusja
Gościnnie:
Paul McNamara – instrumenty klawiszowe, syntezator
Charles Foley – wokal
Keith Pittman (FIRSTBOURNE) – wokal

Najnowsze

Related articles