SHADOW WARRIOR to było moje muzyczne odkrycie w 2019 roku. Właśnie wtedy w moje łapska wpadła ich Ep-ka „Return Of The Shadow Warrior”. Od tamtej pory sporo się w kapeli działo, a ja wciąż namiętnie słucham tej płytki.
Od czasu wydania „Return Of THe Shadow Warrior” zespół wypuścił aż sześć innych wydawnictw. Były single, demówka, koncertówka i jeden pełny album studyjny – „Cyberblade” z 2020 roku. Recenzji tego „długograja” spodziewajcie się na naszej stronie już za kilka dni. Teraz zachęcam do sięgnięcia po Ep-kę z 2019 roku.
Akurat „Return Of…” wpadło w moje ręce w momencie, kiedy miałem dłuższy rozbrat z polskim heavy metalem. Wszystko co zaczęło do mnie na pewnym etapie docierać wpadało jednym uchem, a drugim wypadało. Ciężko mi było trafić na coś, co wywoływałoby u mnie efekt „WOW”. Owszem, z ciekawości przyglądałem się temu, co robią takie legendy, jak TURBO, KREON, VOO DOO czy…. STOS. I teraz zdradzę, że tej ostatniej nazwy użyłem tu celowo. Pamiętam jednak, że kiedy na mojej drodze stanął Wojownik Cienia, to przez ładnych kilka tygodni nie mogłem się od niego uwolnić. Co łączy tę młodą formację z Lublina z legendą metalu dowodzoną przez Irenę Bol? W jednym i drugim składzie głos dają panie. I w obu przypadkach robią to znakomicie.
Mimo tego, że SHADOW WARRIOR powstał w 2019 roku, to muzycy sroce spod ogona nie wypadli. Wcześniej udzielali się lub dalej udzielają w folk metalowym BLACK VELVET BAND i heavy metalowym HIGHLOW. Sceny może z tymi zespołami nie zawojowali, ale nabyli niezbędnego doświadczenia i ogrania. Czy mogą zawojować z nowym projektem? Moim zdaniem są na dobrej drodze. Ich debiutancka EP-ka „Return Of The Shadow Warrior” ukazała się w czerwcu 2019. I aż żal ściska, że to tylko pięć utworów. Tak fajnie zagranego epickiego heavy dawno w tym kraju nie słyszałem. Oczywiście na pierwszy plan wybija się wokalistka – Anna Kłos-Jakóbczyk, która czerpie dobre wzorce z wspomnianej liderki STOSU (zresztą panie nagrały wspólnie jeden utwór w 2021 roku, ale to już inna historia…) czy słynnej Doro Pesch z grupy WARLOCK. Jednak mocno tych podobieństw nie słychać – Ania ma trochę inną barwę głosu i inny styl śpiewania. I bardzo dobrze. Można tu doszukać się również inspiracji szwedzkim ENFORCER. Muzycznie Ameryki tutaj nikt nie odkrywa. Jeżeli już to Japonię. Wystarczy spojrzeć na okładkę, czy poczytać teksty o m.in. samurajach. Nic dziwnego, że ta EP-ka została znakomicie przyjęta w Kraju Kwitnącej Wiśni.
Zespół nie ukrywa swoich inspiracji. Już otwierający płytę utwór tytułowy przypomina mi trochę włoski WHITE SKULL. Tempo narzucone w pierwszym „kawałku” nie spada, a i tak po 20 minutach słuchania chce się jeszcze. Co jeszcze tam jest oprócz szybkiego tempa? Przede wszystkim coś, co dla mnie jest podstawą heavy metalu – dobre melodie. Trochę głupio to pisać, ale te utwory naprawdę wpadają w ucho. Duży udział w tym gitarzystów i ich solóweczek oraz ciętych, ostrych, ale chwytliwych riffów. Świetnym przykładem jest chociażby „Wind of the Gods”.
Poszukajcie ich sobie w mediach społecznościowych. Nie wiem czy jakikolwiek nakład jest jeszcze w sprzedaży, ale… Szukajcie, pytajcie, obserwujcie – warto sięgnąć po tę Ep-kę jeszcze zanim zapoznacie się z pozostałymi wydawnictwami. I jeśli jesteście fanami „true” metalu już teraz przyszywajcie sobie ich naszywki do dżinsowych katan. Ja kończę pisanie i idę pomachać „grzywą”. W rytm „Night Of The Blades” (nie, nie jest to cover TOKYO BLADE, aczkolwiek muzyczne skojarzenie całkiem słuszne…). A potem puszczę „Cyberblade” z 2020 roku.