Czy 10 lat to wystarczający upływ czasu, żeby czynić takie wspominkowe recenzje? Zdecydowanie tak. Tym bardziej, że ten album jest dla mnie wciąż jednym z najlepszych dokonań CETI.
Po raz pierwszy „Ghost Of The Universe” miałem okazję oceniać tuż po premierze. Jubileusz tego albumu wypadł 22 marca 2021. Wtedy jeszcze nie było naszego portalu więc i odświeżona przeze mnie w ramach relaksu recenzja trafiła „do szuflady”. Teraz jednak postanowiłem ją objawić światu.
Nigdy nie kryłem swojej słabości i sentymentu do całej twórczości Grzegorza Kupczyka. Dla mnie jest to ciągle artysta, który poniżej pewnego poziomu nie schodzi, nie zjada swojego artystycznego ogona i nie odcina kuponów od swoich dotychczasowych dokonań. Muszę jednak przyznać, że na początku miałem problem z jednoznaczną oceną i odbiorem recenzowanej płyty. Pamiętając wcześniejszy album „(…) perfecto mundo (…)” przepełniony orkiestracjami, partiami chóralnymi i muzycznym patosem, przesłuchując za pierwszym razem „Ghost Of THe Universe…” byłem totalnie zaskoczony. Myślę, że to normalne odczucie u kogoś, kto po rewelacyjnej wcześniejszej płycie, na tej spodziewał się kontynuacji. Ten album jest pozbawiony „rozdmuchanych” aranży. Nie ma tutaj też takich wpływów power metalowych a’la NIGHTWISH czy RHAPSODY, tak słyszalnych na „…perfecto…”. Jest za to powrót do rasowego heavy metalu, zakorzenionego w latach 80 – tych. Zdecydowanie przodują tu brzmienia w stylu IRON MAIDEN, czy nawet SAXON.
Już pierwszy utwór, po krótkiej introdukcji zaskakuje soczystym heavy brzmieniem. Dalej jest podobnie, nieustanne heavy metalowe riffy okraszone niebanalnymi solówkami gitary Sadury i klawiszowych klimatów Marihuany. Z tego wynika fakt, że ciężko jest jakikolwiek utwór wyróżnić. Trochę wprowadza to wrażenia jednorodności płyty, z drugiej strony pokazuje, że mamy do czynienia z przemyślanym produktem. Jednak w tym zalewie utworów łatwo wyłowić urokliwy, melodyjny „Anywhere” (nie bez powodu wybrano go na singiel) czy poprzedzającą go instrumentalną perełkę „Black Curtain”.
Zwraca uwagę też fakt zmiany brzmienia albumu, gdzie ciekawie wyeksponowano gitarę basową. Właśnie dobrze słyszalne basowe pochody przywodzą na myśl pierwsze dokonania IRON MAIDEN. Biorąc pod uwagę kreatywność basisty, słyszalny wkład gitarzysty i „Pani od parapetu” oraz nieustępującego im perkusisty, można śmiało stwierdzić, że w tym składzie CETI skrywa niesamowity potencjał, który jeszcze nieraz zaświeci jaśniejszym blaskiem (i rzeczywiście zaświecił na kolejnych, bardzo dobrych płytach – tyle, że z nowym basistą). Tym bardziej, że tej całości dopełnia najlepszy wokalista heavy metalowy w tym kraju. Grzegorz Kupczyk już nieraz był porównywany do dobrego wina i to prawda, że z wiekiem jego wokal nabiera coraz lepszego smaku. Pamiętam, że zawsze czepiano się do jego „angielszczyzny”, jednak poziom wokalny jest od lat nieosiągalny dla innych.
„Ghost Of The Universe” nie jest najlepszą propozycją kapeli. Nie zmienia to jednak faktu, że takich właśnie jeden z najbardziej rasowych albumów na scenie rodzimego heavy metalu. Płyta, jak wspomniałem na początku, zaskakuje, jedni ją pewnie odrzucają, inni pokochali. Nie da się obok niej na pewno przejść obojętnie, a to oznacza, że mamy do czynienia z dziełem nieszablonowym. Dziełem do którego ja z przyjemnością powracam.