Free Porn
xbporn

TYTA – „Pacjent Zero”

„Jesteśmy TYTA i gramy rock and rolla” – tak do sięgnięcia po swoją twórczość zachęcają muzycy warszawskiej (chociaż bardziej… kętrzyńskiej?) grupy. Brzmi znajomo, prawda?


Dla tych, co zapomnieli – „We are Motorhead and we play rock and roll” – tymi słowami koncerty zaczynał Lemmy Kilmister. W przypadku TYTY to taka trochę zmyłka. Wpływów MOTÖRHEAD w ich muzyce raczej nie znajdziemy. Usłyszymy jednak na pewno dużo rock and rolla.

Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie długość płyty. Coraz rzadziej w dzisiejszych czasach rockowe czy metalowe kapele nagrywają niemal 60 – minutowe albumy, szczególnie debiutanckie. TYTA się na taki krok zdecydowała. No i muszę przyznać, że mimo takiej długości płyta nie nuży.

Muzycznie to ewidentny hołd dla hard rocka i heavy metalu z przełomu lat 80/90-tych. Dużo tu przebojowego, amerykańskiego grania. Już sam początek to hitowy „Pośród wszystkich dróg”. Słuchając wokalisty i brzmienia gitar, w połączeniu z wpadającą w ucho linią melodyczną przyszła mi na myśl wczesna IRA. Bardzo rasowe granie. Takie które skłania, żeby rzucić to wszystko w cholerę, wskoczyć na motocykl i ruszyć przed siebie w drogę. Chociaż myślę, że i z samochodowego odtwarzacza ten numer też fajnie popłynie. I co muszę dodać – to właśnie w tym otwieraczu pojawia się moja ulubiona z całego albumu solówka. Z kolei przesterowany na riffie „Get Some” śmiało mógłby trafić na jakieś wydawnictwo DEF LEPPARD czy nawet UGLY KID JOE. A kiedy trzeba to i wpływy stoner rocka się pojawiają. Przykładem są „Wszyscy święci (pie*dol się)”. Jest i ballada – „Zwierciadło” mogłoby śmiało polecieć gdzieś w jakimś radiu. Balladowo, ale z pazurem i wpływami blues rocka jest w „Znów nadchodzi czas”.

Tekstowo jest prosto, o życiu. O rozterkach, cierpieniu, jest też o miłości. Ale żeby nie było, że jest mało rock and rolla w tekstach to posłuchajcie „Wszyscy święci (pie*dol się)” – jest seks, chlanie, bluzgi i bunt. Niby banalnie, ale myślę, że chłopaki chcą nam coś tu zamanifestować…

Reasumując muszę przyznać, że debiut TYTY jest całkiem dobry, obiecujący. Są fajne melodie, są pomysły na rasowe, hard rockowe kompozycje, płyta ma bardzo fajne brzmienie. Czego więc brakuje? Chyba pomysłu na rozwój zespołu i znalezienia chociaż minimalnego zaplecza promocyjnego. To nie są nowoczesne, rewolucyjne dźwięki. List przebojów nie podbiją, niestety nie te czasy. W Opolu czy Sopocie nie zagrają (i dobrze!). Swoją publikę znajdą w rockowych klubach czy na motocyklowych zlotach (tak, to te klimaty). Oni muszą zdobywać ogranie na scenie. Mogą nagrywać świetne płyty, ale muszą też umieć to „sprzedać” na scenie. Chociaż… Czy naprawdę muszą? Oni się po prostu dobrze bawią, bo chcą. Tylko chłopaki, czas wyjść z koncertami z Warszawy 😉

Najnowsze

Related articles