Kilka miesięcy temu dostałem od chłopaków z SAN QUENTIN płytę, z którą miałem się oswoić, przesłuchać i dać znać co o niej sądzę. I niby przesłuchałem, wyciągnąłem nawet swoje wnioski, tylko co ja mam im powiedzieć?
Z zespołami kolegów zawsze jest ten sam problem – trudno zachować szczerość. Ale postaram się obiektywnie podejść do tematu. A żeby nie było za słodko już na początku kilka słów na temat graficznej oprawy pełnego debiutu kapeli z Mazur. O ile podobało mi się opakowanie singla ze „Ścianą” to niekoniecznie mam takie optymistyczne podejście do tego w co opakowano płytę. Sorry, ale dla mnie nieczytelne to jest, nawet jeśli lubię czarny kolor (heh). Podobno szata nie zdobi człowieka, tak jak pewnie nie każda okładka zdobi płytę. I na odwrót. Wiem, że zawartość „San Quentin” na tym nie straci, ale to oryginalne podejście do opakowania do mnie nie trafiło.
Po odpaleniu płyty nie mam złudzeń, że zespół dobrze zrobił wchodząc do profesjonalnego studia. Wspominałem o tym podczas recenzowania singla promującego ten album i teraz jestem jeszcze bardziej przekonany, że utwory SAN QUENTIN dużo na tym zyskały. Przede wszystkim skorzystał na tym wokal – Mariusz Górski wypluwa swoje teksty bez skrępowania, z prędkością karabinu i niekoniecznie na oślep. Nie tylko w „Templariuszach” jest wiodącym ogniwem SQ – na przestrzeni całego materiału wydaje się być prawdziwym frontmanem i ciągnie kapelę za uszy. Co prawda w „Nowym dniu” trochę jakby się zmęczył (zadyszka?), ale to tylko moje odczucie. W ogóle mam wrażenie, że Mariusz lepiej czuje się w mocnym, rockowym repertuarze, a ten utwór jest jednym ze spokojniejszych. W kontraście słyszę gościa w następnym na płycie „ADHD” i… jest ogień! Co nie znaczy, że Góral nie radzi sobie ze spokojnymi tonami. Udowadnia to już w kolejnym utworze na płycie. „Takie miasto” opowiada o Węgorzewie, o którym Mariusz nie musi wyrażać się w samych superlatywach, by dojść do wniosku, że to jego miejsce na ziemi. To się nazywa lokalny patriotyzm, jednak Mario tą miłością dzieli się nie tylko w tym numerze i nie ma ona wyłącznie zakresu lokalnego. Wokalista SAN QUENTIN jest zawodowym żołnierzem i nie ukrywa swojego patriotyzmu, czym dzieli się m.in. w utworze „O Polsko”. Chwała mu za to, ale… ja tego wątku nie będę rozwijał.
W moim odczuciu zespół nadal poszukuje swojego muzycznego „ja”, mimo że zręby tej tożsamości już sobie wyrobił. Chłopaki wciąż jakby motali się w którą stronę iść – grać rockowo czy może uderzyć mocniej? A tu nie ma co kombinować. Nie tylko pod tym względem przypominają mi rzeszowskie MONSTRUM – zespół zacny, choć przy tym mocno niedoceniany – za mocny na scenę metalową i za słaby na mainstream. Oby SAN QUENTIN nie skończyli w zapomnieniu tak jak ich koledzy z Podkarpacia. Na razie stają przed swoją szansą i oby ją wykorzystali – byle sodówka do głów nie uderzyła za mocno. Ja tymczasem wracam do słuchania „Templariuszy” – mojego ulubionego kawałka na płycie.
Tracklista:
01. Intro
02. Totalna wojna
03. Templariusze
04. Ściana
05. O Polsko
06. Nowy dzień
07. ADHD
08. Takie miasto
09. Disco
Line-up:
Mariusz Górski – wokal
Michał Czelij – gitara
Mariusz Predenkiewicz – bas
Maciej Nałysnik – perkusja