Na MORRATH natknąłem się nawet nie wiem gdzie. Zaciekawiła mnie ta kapela, wysłuchałem sobie ich epki „Inhumanity Enthroned” z tego roku i muszę powiedzieć, że postęp, jaki ten zespół z Leszna rodem zrobił od czasów PROWLER – ich poprzedniego wcielenia – spodobał mi się. Jest jeszcze nad czym pracować, ale zdaje się, że piątka tych „twardzieli” właśnie to robi. Obiecują uderzyć z długograjem, a najpierw jeszcze z koncertami. Poczekamy. Zobaczymy. Na razie sobie porozmawialiśmy…
Jesteście jeszcze niekoniecznie znaną kapelą. Ludzie pewnie kojarzą was jeszcze jako PROWLER. Skąd się wziął MORRATH?
— Powodów do zmiany było kilka, ale głównym czynnikiem był fakt, że zależało nam na oryginalnym szyldzie, chcieliśmy być kojarzeni z nazwą, która nie była wcześniej przez nikogo użyta. Pomimo tego, że inspirujemy się głównie oldschoolowymi zespołami, a mocne eksperymentowanie z gatunkiem rzadko nam odpowiada, to chcemy stworzyć swój własny, wyróżniający się styl grania, powiązany z niepowtarzalnym wcześniej szyldem. Ukryte znaczenie nazwy MORRATH to zbitek dwóch słów: „zmora” i „wrath”. Może to naprowadzić, że obracamy się w mrocznych klimatach, ale za pomocą muzyki manifestujemy często nasz wewnętrzny gniew.
To była tylko zmiana szyldu czy coś więcej? Zdaje się, że ostatni skład tamtej kapeli to aktualny line-up obecnej…
— Zmiana nazwy złożyła się w czasie z wydaniem najnowszego EP, odbiegającego stylowo od wcześniejszej twórczości, a także zmianą w składzie – za perkusją zasiadł Miłosz Maik.
„Inhumanity Enthroned” trochę składaliście – gitary i wokal w jednym miejscu, bębny chyba gdzie indziej, a mix/mastering w kolejnym studiu. W sumie to normalna praktyka obecnie, ale nie lepiej – może nawet wygodniej – byłoby od dechy do dechy „machnąć” całość za jednym razem?
— W każdym ze studiów dostrzegliśmy inne zalety: perkusję nagraliśmy u Krzysztofa Klingbeina, którego doświadczenie bardzo pomogło nam w realizacji, Albert Łoza (ImuzaK) jest wieloletnim gitarzystą, grał w wielu projektach, więc także mógł nam sporo doradzić. Krystian Łukaszewicz (Black Aura Audio) natomiast mocno siedzi w takiej muzyce i wie, jak powinna ona brzmieć, cenimy także dobry kontakt z nim i ustalanie szczegółów dotyczących miksu na bieżąco. Reasumując, nagrywanie w trzech miejscach zaowocowało połączeniem kilku odmiennych wizji, co sprawiło, że brzmienie jest według nas ciekawe i perspektywiczne. Drugorzędnym czynnikiem, który zadecydował o tym obrocie spraw była optymalizacja kosztów, która w tym momencie była dla nas ważna.
Nie ukrywacie zbytnio faktu, że jedną z waszych inspiracji jest MORBID ANGEL. Wyglądacie mi na zdjęciach na ludzi młodych, więc początków „Morbidów” na bank nie pamiętacie (hehe). Który okres MA was najbardziej kręci? Bo choć muzycznie to w miarę spójne jest, stare albumy należą bezwzględnie do klasyki gatunku, te młodsze już mają różny odbiór. Ale wiadomo: MORBID jest MORBID!
— Tak, MORBID ANGEL jest jedną z naszych głównych inspiracji, a Trey Azagthoth jest autorytetem dla obu naszych gitarzystów. Lubimy cały okres ich twórczości, raczej nie wydali złego albumu (pomijając nieporozumienie zwane „Illuid Dividium Insanus”), ale największy wpływ na nasz styl miały albumy „Blessed are the Sick” i „Covenant”, jednak inne także były bardzo ciekawe. Pomimo wyraźnej inspiracji i wzorowaniu brzmienia na Morbidach nie sposób nie wskazać innych zespołów, takich jak SLAYER, BOLT THROWER, GOJIRA, PESTILENCE, SEPULTURA, MALEVOLENT CREATION czy niemiecka scena thrashmetalowa. Inspiracje czerpiemy także z naszego podwórka, a VADER czy DECAPITATED są bardzo cenionymi przez nas zespołami.
W kwietniu wypuściliście wspomnianą epkę „Inhumanity Enthroned”, ale dopiero niedawno pokazała się ona na fizycznym nośniku. Coraz częściej się zdarza, że kapele zachowują tę właśnie kolejność, a więc najpierw sieć, potem CD/tape… Ludzie piszą po swoją kopię?
— To prawda, coraz częściej zespoły ustanawiają drogę cyfrową jako główną tubę promocyjną swojej twórczości. Jest to w pełni zrozumiałe oraz w pewnym sensie nieuniknione. Chcielibyśmy jednak zwrócić uwagę na to, że fizyczne wydawnictwa bardziej stanowią okaz kolekcjonerski oraz pewnego rodzaju formę wsparcia zespołu. Pierwszy raz również produkcją całości wersji fizycznej zajmowaliśmy się samodzielnie, więc potrzebowaliśmy trochę czasu na ogarnięcie tych spraw. Z tego też względu odpowiadając na właściwą część pytania: kopie płyty sprzedają się w zadowalającej ilości, co bardzo nas cieszy, gdyż świadczy to o chemii pomiędzy publiką a naszą muzyką, która wyraża się ich nieprzymuszoną chęcią wspierania nas. Mamy nadzieję, że utrzymamy taką dobrą passę i wciąż będziemy godni do bycia wspieranym przez środowisko metalowe.
Patrząc na teksty na epce trudno nie oprzeć się wrażeniu, że przepełnione są one pesymistycznymi wizjami. To pytanie chyba do Bartka – gdzie szukasz inspiracji? Jak bardzo tekst u was musi współgrać z muzyką? Zwracacie uwagę na takie sprawy?
— Inspirację do tekstów czerpię głównie z otaczającej mnie rzeczywistości, są dla mnie sposobem na wyrażenie swoich odczuć na różne tematy. Wpływ na ich kształt mają również emocje, które towarzyszą mi w momencie pisania. Mogę dodać, że w tym aspekcie twórczości główną inspiracją dla mnie jest mało metalowa figura, a mianowicie Kazik Staszewski. Przez pewien okres życia byłem również pod wpływem muzyki punkowej, co także ma swoje odbicie w warstwie lirycznej naszych utworów.
Wrażenie robi okładka „Inhumanity Enthroned”. Odpowiada za nią niejaka Lilianna Dera – a któż to taki? Pytam, bo chociaż grafika jest mroczna i ciekawa, to mam wrażenie, że nie robiona przez mocno metalową duszyczkę…
— Jest dobrą koleżanką Bartka, często oceniała jego teksty, zanim trafiły one do utworów MORRATH. Zapytaliśmy jej o pomoc w stworzeniu koncepcji okładki na podstawie warstwy lirycznej. Kilka dni później dostaliśmy ręcznie rysowany szkic, który został pozytywnie odebrany przez wszystkich. Jednak sprawa okładki nie jest czarno-biała. Duży wkład w jej tworzenie miał też nasz basista Mieszko, który mocno zmienił pierwotny zamysł i dopasował kreskę do nieco bardziej metalowych klimatów. To on tworzył grafikę w programie graficznym na podstawie otrzymanych szkiców w stałym kontakcie z resztą zespołu. Stąd też może nasuwać się wrażenie, że pomimo mroku i melancholijnej aury widać wyraźne wpływy i ingerencje w jej kształt osoby, która nie obcuje na co dzień z metalem. Należy jednak zaznaczyć, że bez pomysłu Lilianny okładka na pewno nie przyjęłaby takiej formy. Reasumując, efekt końcowy jest wynikiem pracy zarówno Lilianny, jak i Mieszka. Obydwoje mieli ogromny wpływ na jej kształt.
Wszystko wraca do normy po pandemicznej hibernacji – odmrażaniu zakazów nie ma końca i zaraz ruszą koncerty. Jak sobie radzicie w tej materii? Jako MORRATH zdążyliście zagrać już jakąś sztukę?
— Zagraliśmy już trochę koncertów jako PROWLER, pod nowym szyldem niestety nie było nam jeszcze dane. Namiastkę koncertu przeżyliśmy w styczniu, kiedy w ramach WOŚP 2021 zagraliśmy na scenie przed kamerami, jednak bez udziału publiczności. Widzimy, że świat powoli wraca do normy, kontaktowaliśmy się z różnymi koncertowniami i rozmawiamy z kilkoma innymi zespołami, żeby zagrać coś wspólnie. Najbliższy występ zaplanowany jest na 9 lipca w Lesznie w Pubie Zakład, zapraszamy!
Zespół ma póki co krótki staż, ale może wielkie plany. Podzielicie się nimi? Kiedy planujecie nagrać coś dłuższego?
— Jasne, że jesteśmy zespołem, który ma ambicje. Chcemy się rozwijać, grać koncerty oraz tworzyć nowy materiał. Gdy uda nam się wystąpić publicznie i widzimy zadowolonych ludzi, lub czytamy pozytywne komentarze na temat naszej twórczości doznajemy wielkiego zastrzyku emocji, a nasze chęci do muzycznej ekspansji rosną jak grzyby po deszczu. Po latach poszukiwania stabilizacji i wykrystalizowania swojego stylu możemy w końcu śmiało powiedzieć, że w najbliższej przyszłości zaczniemy nagrywać naszego pierwszego „pełniaka”. Nie chcemy zdradzać póki co za dużo szczegółów, aczkolwiek uchylając rąbka tajemnicy możemy powiedzieć, że numery stylem będą korelowały mocno z materiałem na EPce, jednak nam osobiście wydają się czasem ciekawsze i z pewnością wyróżniają się na swój indywidualny sposób. Z każdą próbą dojrzewamy jako muzycy oraz twórcy i staramy się to w pełni wykorzystać. Dodamy, że nie możemy się doczekać wydania pełnometrażowego wydawnictwa.
Obserwujecie krajową scenę metalową? Kto robi na was największe wrażenie? Jak podchodzicie do tych najbardziej zasłużonych – VADER, BEHEMOTH?
— Jak już mówiliśmy przy którymś z poprzednich pytań, inspirujemy się rodzimą sceną. Poza gwiazdami rzędu wspomnianych DECAPITATED i VADER, a także chociażby TURBO i KAT, lubimy bardzo rodzimą scenę blackmetalową, którą uważamy za jedną z najlepszych na świecie w obecnym momencie. Cenimy także mniejsze zespoły death i thrashmetalowe, takie jak BANISHER, REDEMPTOR, DIES IRAE, BLOODTHIRST czy SYMBOLICAL.
Nie mam więcej pytań, ale chętnie z wami pogadam kiedy już pojawi się pełna płyta, a może też jakiś wydawca. Czego wam mogę życzyć?
— Przede wszystkim pieniędzy i czasu, bo to nas obecnie najbardziej ogranicza. Każdy z nas studiuje, również pracujemy. Nie narzekamy na brak inspiracji, czy niemoc twórczą, a prace nad nowym materiałem idą szybciej niż kiedykolwiek wcześniej.
Dzięki za rozmowę. Chyba, że chcecie coś jeszcze dodać od siebie?
— Bardzo cenimy, gdy dziennikarz daje możliwość swobodnego przedstawienia paru słów. Nie zawsze da się przekazać wszystko co się chce odpowiadając na kilkanaście pytań, tak też jest w tym przypadku. Raz jeszcze chcieliśmy podziękować za pytania, które naszym zdaniem były bardzo ciekawe i pozwalały na udzielenie wyczerpujących wypowiedzi oraz za chęć przeprowadzenia z nami rozmowy! Od siebie chcemy tylko dodać, że planujemy teraz działać znacznie prężniej niż dotychczas i korzystać z odwilży po pandemii. Szykujcie się na wiele koncertów, długometrażową płytkę oraz szeroko pojętą ekspansję MORRATH w świecie muzyki metalowej.