Wojciech Wojda (FARBEN LEHRE): Mniej spiny, więcej tolerancji

W 2024 roku FARBEN LEHRE po raz drugi, po siedmiu latach przerwy, ruszyło w akustyczną trasę. Z Wojtkiem Wojdą spotkaliśmy się przed koncertem w Siedlcach. Lider grupy opowiedział nam nie tylko o powodach „wyjęcia wtyczek”. Pojawił się m.in. temat festiwalu Rock Na Bagnie, ptasiej grypy oraz zbliżającego się wielkimi krokami 40-lecia grupy.


— Skąd wziął się pomysł, żeby powrócić do tej koncepcji trasy akustycznej sprzed kilku lat?

— W 2024 roku odbyło się 14 takich wydarzeń, a już szykujemy następne. Ja w ogóle myślę, żeby koncerty akustyczne grać regularnie i cyklicznie, bo sprawiają nam one dużo radości i odskoczni od mocniejszych brzmień. Zacznę od tego, że my bardzo długo wstrzymywaliśmy z nagraniem płyty akustycznej, tak naprawdę ponad 20 lat. Albowiem już w 1994 roku pojawiły się pierwsze propozycje, żeby FARBEN LEHRE nagrało album w konwencji „unplugged”. Wtedy uważałem, że nie byliśmy gotowi na takie granie, zarówno muzycznie, jak mentalnie, więc pomysł gdzieś tam został zamrożony w czasie. W 2016 roku, kiedy obchodziliśmy 30-lecie zespołu, postanowiliśmy w końcu nagrać płytę „bez prądu”, a w ślad za nią zorganizować serię tego typu koncertów. Taka formuła mocno przypadła nam do gustu, w sensie odczuć, emocji, fajnych wspomnień, itp. Skąd zatem pomysł na powrót? Po pierwsze, najnormalniej w świecie zaczęliśmy tęsknić za graniem akustycznym. Drugim powodem były liczne sugestie i zapytania ze strony publiczności, płynące z różnych stron. Póki co, mamy ustalony repertuar na tego typu wydarzenia i w najbliższym czasie nie planujemy nagrania kolejnej płyty „unplugged”. Jednak nigdy nie wiadomo co się może wydarzyć, tym bardziej, że w 2026 roku przypada 40-lecie FARBEN LEHRE, na które zamierzamy przygotować coś specjalnego, ale na razie brak jakichkolwiek konkretów. Kończąc wątek, wróciliśmy – jak mówisz – po siedmiu latach do grania akustycznego, z pełnym przekonaniem, aby regularnie dawać takie koncerty.

Farben Lehre, Wojciech Wojda
Wojciech Wojda (FARBEN LEHRE) / fot. Wojtek Caruk

— Czy widzisz jakąś różnicę między widownią na koncertach elektrycznych i akustycznych? I oczywiście nie chodzi mi o to, że na „bez prądu” ludzie siedzą, a na elektrycznych koncertach pogują.

— Widzę pod każdym względem różnicę, nie tylko pod względem publiczności. Te koncerty są inne i siłą rzeczy wywołują innego rodzaju emocje, inny poziom ekspresji. Wszystko jest zaaranżowane, przemyślane przede wszystkim pod kątem klimatu, więc my (razem z publicznością) w dużym stopniu dostosowujemy się do takiej subtelnej formy przekazu. Śmiem twierdzić, że ci sami ludzie, którzy przychodzą na koncert elektryczny, inaczej będą się zachowywać na akustycznym, bo ta odmienna atmosfera skłoni ich do bardziej stonowanych reakcji. Oczywiście przychodzi też spora grupa osób, których raczej nie widuję na koncertach elektrycznych, a którzy wolą przeżywać muzykę bardziej na siedząco, wsłuchiwać się w dźwięki, zamiast skakać czy pogować na parkiecie. I odwrotnie. Grając elektrycznie, widzę nieraz znajome twarze ludzi, którzy na koncertach akustycznych raczej się nie pojawiają, bo najwyraźniej nie do końca odpowiada im taki poziom ekspresji. Wyraźna różnica pomiędzy tymi koncertami w dużym stopniu wynika z lokalizacji. Miejscem koncertów akustycznych są najczęściej domy kultury, które się do tego jak najbardziej nadają, mają odpowiednie sale i miejsca siedzące. Czyli miejsce, cała sytuacja – to wyzwala trochę inne reakcje. Wiadomo, że ktoś kto pójdzie do knajpy, gdzie się leje piwo, jest duży gwar i parkiet do zabawy, to będzie inaczej się zachowywał, a inaczej jak trafi do takiej sali jak MOK Siedlce, która po remoncie wygląda niczym filharmonia, czy coś w tym rodzaju…

FARBEN LEHRE
FARBEN LEHRE

— Różnice, również w energii, są na scenie. Na koncertach elektrycznych jesteś bardzo żywiołową osobą i dajesz z siebie wszystko, a tutaj jesteś „przypięty” jednak do krzesełka. Czy to cię trochę jednak nie ogranicza?

— Myślę, że tak nie do końca jest z tym „przypięciem”, ale faktycznie zgadzam się, że większość koncertu akustycznego śpiewam w pozycji siedzącej. Nie jest to komfortowa sytuacja dla kogoś, kto na co dzień – właśnie tak jak mówisz – gdzieś tam z dużą werwą lata po scenie. To prawda, ale można się przyzwyczaić, można do tego przywyknąć i można to nawet polubić. Ja podpatrzyłem swego czasu pewną intrygującą sytuację… Kiedy w 2016 roku pracowaliśmy nad akustyczną wersją płyty „Trzy dekady”, zaprosiliśmy do studia Roberta Gawlińskiego, aby zaśpiewał w piosence „Erato”. Zaskoczył mnie tym, że nagrywając poszczególne zwrotki i refreny, zrobił to siedząc na krześle. Było to dla mnie o tyle dziwne, iż ja wszystkie nasze płyty zawsze śpiewałem na stojąco. Robert poradził mi wówczas, że takie kawałki najlepiej jest nagrywać w pozycji siedzącej, bo wówczas można wyzwolić zupełnie inne emocje – spokojniejsze, subtelniejsze i mniej drapieżne, a przy tym skoncentrować się na klimacie, dźwiękach oraz samym przekazie, bez krzykliwego, energetycznego „pałeru”. Nie ukrywam, że podczas tamtej sesji niemiłosiernie się męczyłem i w żaden sposób nie mogłem się wokalnie wstrzelić z odpowiednim poziomem ekspresji oraz dynamiki śpiewania. Ta nietypowa rada od Roberta Gawlińskiego, którego dokonania oraz umiejętności szanuję od wielu lat, okazała się zbawienna i znacząco ułatwiła mi nagranie tamtych wokali.

— Na pewno nie siedzisz na koncertach elektrycznych w ramach Punky Reggae Live. To jest w tej chwili najdłużej funkcjonująca tego typu trasa w takiej formie. Jak to jest, że ta formuła się jeszcze nie wyczerpała, że wciąż jest zainteresowanie?

— My to robimy z dużym potencjałem logistycznym, czyli mamy wszystko przemyślane od samego początku do końca, a poza tym na bieżąco wyciągamy wnioski z każdej edycji. Jak widzimy, że pojawiają się jakieś mankamenty, to staramy się w następnym roku je eliminować. To metoda prób i błędów, która doprowadza do sytuacji, że coś staje się ponadczasowe i być może nie jest perfekcyjne, ale działa trochę jak dobrze naoliwiona maszyna. Natomiast czy formuła się nie wyczerpuje? W pewnym momencie zaczęliśmy niepotrzebnie kombinować z formułą i edycję w 2011 roku zorganizowaliśmy w ten sposób, że na każdym koncercie na scenie pojawiał się inny zestaw kapel. Niestety w tej koncepcji coś „nie pykło”, choć nam błędnie wydawało się, że takie urozmaicenie będzie ciekawym planem na rozwój trasy. Jednak, parafrazując stare porzekadło: nie zmienia się sprawdzonej ekipy w trakcie wyścigu, a lepsze często staje się wrogiem dobrego. Wtedy uznaliśmy – moim zdaniem słusznie – że formuła właśnie się wyczerpała, dlatego na sześć lat zawiesiliśmy funkcjonowanie PUNKY REGGAE live. Po przerwie, w 2018 roku stwierdziliśmy, że przyszedł czas na powrót trasy, w pierwotnej formie, czyli trzy główne zespoły plus support. Pierwsza edycja po reaktywacji (FARBEN LEHRE, GUTEK oraz na zmianę ANALOGS i BIG CYC) jeszcze nie była jakoś super udana, ale z koncertu na koncert rokowania były coraz lepsze. Kiedy w 2020 roku frekwencje osiągnęły naprawdę wysoki poziom, przyszła pandemia i wszystko ponownie się rozsypało. Po wymuszonej absencji koncertowej powróciliśmy do organizacji PRlive, mozolnie, krok po kroku nadrabiając ten stracony czas. Poprzednią edycję, z wiosny 2024 roku (FARBEN LEHRE, THE BILL, LENIWIEC & supporty) z czystym sumieniem możemy uznać za bardzo udaną, czyli wróciliśmy na właściwe tory… Co to pokazuje? Ano pokazuje, że mimo różnych przeszkód i perturbacji, trasa potrafi się odbudować i obecnie już nie sam zestaw wykonawców robi całą robotę, tylko sprawdzona przez lata formuła. Zespoły się integrują, wspierają, dopingują i razem śpiewają na scenie. Atmosfera wzajemnego szacunku tworzy rodzinny klimat na trasie, co publiczność również najwyraźniej docenia. Po prostu, z jednej strony całe to przedsięwzięcie jest prawdziwe i szczere, a z drugiej wkładamy w nie dużo energii, pracy, zdrowia, a przede wszystkim serca, ot co.

Punky Reggae live, Farben Lehre

— W 2025 roku zagracie na wielu festiwalach, w tym po raz trzeci na Rocku Na Bagnie. Gdzieś czytałem opinie, że to jest chyba już jedyna impreza, która jeszcze ma klimat takiego starego Jarocina. Zgadzasz się z tym?

— Zacznę, od tego, że w tym tzw. „starym Jarocinie” spędziłem całą swoją młodość, a w latach 1982-1994 nie opuściłem żadnej edycji, więc coś tam pamiętam. Są rzeczy, które faktycznie przypominają nieco klimat tamtych niezapomnianych festiwali, jak na przykład samo miejsce, scena, atmosfera, niektóre zespoły oraz cała ta załogancka otoczka. Szkoda tylko, że w przypadku „Rock na Bagnie”, w sieci pojawia się wielu malkontentów, sfrustrowanych i zgorzkniałych, często zakompleksionych osobników, którym nikt i nic tak naprawdę się nie podoba. Potrafią tylko narzekać, krytykować, szkalować, często korzystając z anonimowości w internecie. Szukają dziury w całym, a zamiast budować coś w oparciu o to co nas łączy, chorobliwie koncentrują się na kreowaniu bezsensownych podziałów, które z zasady do niczego kreatywnego nie prowadzą. Stary Jarocin był organizowany w trudnych czasach, jednak ludzie jeździli tam przede wszystkim dla muzyki, dla powiewu wolności, integrowali się ze sobą, etc. Owszem, zdarzały się jakieś zadymy czy nieporozumienia, jednak z perspektywy czasu, staram się pamiętać i wspominać tylko te najlepsze chwile. Mam nadzieję, że za parę lat będę mógł to samo powiedzieć o „Rock na Bagnie”, czego życzę sobie i organizatorom tego przedsięwzięcia, którzy z pewnością mają dobre intencje. Aby tak się stało, potrzeba na co dzień więcej luzu – mniej spiny, więcej tolerancji – mniej uprzedzeń, no i w końcu, więcej muzyki, bo ta obroni się sama… Szanujmy się nawzajem, wszak zgoda buduje, a niezgoda rujnuje, tylko kto o tym dzisiaj pamięta i kto stosuje tę zacną regułę w życiu? Hejtowanie i ten sztucznie nakręcany hałas, przez kilku niedowartościowanych gości nie ma niestety nic wspólnego ze starym, dobrym Jarocinem. Jeżeli ci ludzie myślą, że takimi wątpliwymi praktykami pomagają festiwalowi „Rock na Bagnie”, to są w dużym błędzie. Albowiem każdy, kto jedzie na tego typu imprezę, chce milo spędzić czas, dobrze się bawić, a nie dodawać sobie do życiorysu kolejnych, niepotrzebnych stresów.

— Zbliżając się już ku końcowi, powoli… Śmiem twierdzić, że wasze 2 ostatnie płyty to takie tekstowe opus magnum całej twórczości i teraz się zastanawiam… No bo tak – ptasia grypa minęła, troszkę inne czasy nastały. O czym więc będą teksty na nowej płycie?

— A wiesz, jeden Kaczor drugi Donald, więc tak z tą ptasią grypą bym nie ryzykował, że minęła. Gdzieś tam te ptaki ciągle fruwają w pobliżu, a w Stanach do głosu dochodzi kolejny Donald. Wracając do sedna pytania. Myślę, że zawsze znajdzie się dobry temat do pisania tekstów, bo tak naprawdę, to nie stanowi większego problemu. Pozostaje tylko kwestia priorytetów. I my mamy za każdym razem takie, które gdzieś tam nam życie dostarcza, więc co ono przyniesie, to będzie zamieniało się w słowa. Zatem na luzie…

— Czy jakieś już pierwsze kroki właśnie związane z nową płytą poczyniliście?

— Od razu mówię, że płyta „Na zdrowie”, która wyszła w 2023 roku, na razie musi zadowolić tych, którzy czekają na coś nowego, albowiem w 2025 roku nie planujemy żadnych premierowych wydawnictw. Natomiast na rok 2026 przypada 40-lecie FARBEN LEHRE i na pewno ukaże się okazjonalny album w rodzaju „the best of”. Planujemy jeszcze drugie, jubileuszowe wydawnictwo, nad którego formą wciąż myślimy, ale ponieważ chcemy, aby to była niespodzianka, dlatego niech jakiekolwiek szczegóły pozostaną milczeniem…

 

 

Najnowsze

Related articles