Free Porn
xbporn

WINTERSHADOWS: Po premierze płyty wyjdziemy do ludzi. Jesteśmy im to winni

Z muzycznymi powrotami bywa różnie. Nie zawsze zespół, który kiedyś cieszył się uznaniem fanów, po latach trafi w gusta dawnych sympatyków, a co mówić o zaskarbieniu sobie nowych. Comeback nowosądeckiego WINTERSHADOWS może się jednak udać. Zespół wrócił niedawno po 25 latach niebytu, ale na koncie miał tylko jedno demo. Karta jest zatem prawie czysta, można startować od nowa. O tym nowym początku i starych dziejach opowiada klawiszowiec Sebastian Piech


Sebastian, skąd pomysł na comeback? Wszystkie kapele, które podawaliście za inspiracje działały w zasadzie cały czas – co Was „natchnęło” po ćwierć wieku niebytu?

— To prawda, zespoły te, co kilka lat sukcesywnie wydają płyty. Ich jakość nie zawsze jednak bywa satysfakcjonująca. 25 lat rozbratu z graniem stało się dla nas największą i prawdziwą inspiracją do tworzenia. Życie przez ten długi czas, zapisywało konsekwentnie nieuświadamiane dotąd dźwięki i nuty, gdzieś w naszych głowach i sercach. Z bagażem doświadczeń życiowych przystępujemy do stworzenia czegoś, co muzycznie opisze całą dekadę i mamy nadzieję, że zapisze się na długo w historii polskiego metalu.

Kto powrócił z oryginalnego składu, kto jest nowy? Pamiętam skrzypaczkę, którą zafascynowane było kiedyś podziemie… Ewa zdaje się miała na imię. Jest z Wami znowu?

— Ze starego składu pozostałem ja i Tomek (gitarzysta). Ewa ze względu na sprawy rodzinno-zawodowe nie jest w stanie w pełni zaangażować się w reaktywowany projekt muzyczny. Jest jednak z nami w kontakcie i tak jak w przypadku utworu promocyjnego, pozostaje dyspozycyjna i otwarta na studyjną współpracę. Pozostali zaś, czyli Marek (perkusista), Piotrek (gitarzysta) oraz Wojtek (wokalista) ze względów osobistych oraz z powodu dalekiego dystansu geograficznego nie mogli podjąć się wyzwania. Zastąpili ich świetni muzycy i zarazem kumple z ESGAROTH, z którymi ja i Tomek mieliśmy przyjemność współpracować już wcześniej przy produkcji ich ostatniego albumu „Esgar Never Dies”. Są to Daniel (perkusja), Krzysiek (gitara) oraz Robert (bass). Najpóźniej dołączył do nas Sebastian (wokal), który razem z Danielem współtworzy także inny projekt pod nazwą WRÓŻDA. Krzysiek zaś działa od wielu lat na francuskiej scenie, niegdyś z EVIL ONE, a obecnie z grupą THRASHBACK.

Po wydaniu dema stawiano Was w jednym rzędzie z NEOLITHIC, MORDOR i SIRRAH jako czołówkę „klimatycznego grania”. Czemu to wtedy padło? Why?

— Przyczyna była prozaiczna. Byliśmy wówczas bardzo młodzi. Sukces „Arrakis” przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania i chyba nie byliśmy gotowi na udźwignięcie tak dużego zobowiązania, które było konsekwencją tego sukcesu. Większość wybrała studia, swoje rodziny oraz nowe życie za granicą.

Materiał na „Arrakis” był skandalicznie krótki…

— Materiał na „Arrakis” był konsekwencją blisko 2 lat wspólnej pracy. Włożyliśmy w niego dużo energii i serca. Czy był krótki? Może i tak. Był jednak dokładnie taki, jak chcieliśmy, żeby był. Rozbudowane aranżacje wymagały od nas dużego zaangażowania i czasu. Gdybyśmy czasu mieli więcej, z pewnością album liczyłby sobie ok. 9 utworów. Pytanie jednak czy byłby tak interesujący i kompletny?!

A mieliście więcej utworów? Może mają szansę na publikację teraz, kiedy już jesteście z nami ponownie?

— Rzeczywiście, po wydaniu „Arrakis” powstało jeszcze kilka nowych utworów. Odbiegały jednak stylistycznie od tego, co wychodziło nam najlepiej i dziś z perspektywy czasu sądzę, że dobrze się stało, że nigdy nie ujrzały światła dziennego.

Jak odbieracie tę przestrzeń czasową? Co się zmieniło w ciągu 25 lat? Co w tym czasie robiliście?

— Muzycznie zmieniło się bardzo wiele. Dziś nikt praktycznie nie gra tak, jak przed laty. Muzyka ewoluowała. Czy w dobrym kierunku? To już inne zagadnienie… Prywatnie, ten długi czas to jak już wcześniej wspomniałem, najpierw studia, zagraniczne wojaże, później – jak w moim przypadku – powrót do kraju, rodzina, realizowanie się w pracy zawodowej. Samo życie.

Utwór, który promujecie obecnie nieco odbiega od starej stylistyki, choć ducha dawnego WINTERSHADOWS wciąż czuć. Jak będzie brzmiał nowy materiał?

— Przypominam, minęło ćwierć wieku od „Arrakis” (śmiech)… Żywimy ogromny sentyment do nastroju tamtej płyty, lecz czasy się zmieniły, trendy się zmieniły, my się zmieniliśmy. Czasu nie zatrzymamy, ale jak sam trafnie stwierdziłeś, duch WINTERSHADOWS nas nie opuszcza. Nowy materiał będzie zróżnicowany, lecz jak zawsze oparty na mocnym patetyczno-nostalgicznym fundamencie… Na razie tyle. Reszta po premierze (śmiech).

Koncertowo sprawdzaliście go już? Jak to w ogóle było dawniej? Bo jakoś nie pamiętam relacji z Waszego występu… Chociaż… Coś mi świta jakaś większa sztuka, ale bij zabij szczegółów nie pamiętam…

— Koncerty to była zawsze nasza pięta achillesowa. Obecnie ze względu na pracę nad materiałem, a także obowiązania rodzinno-zawodowe może być jeszcze trudniej w tej niechlubnej materii (śmiech)… Myślę jednak (i liczę na to), że po premierze płyty wyjdziemy do ludzi. Jesteśmy im to winni… Już nie wspomnę, że sami tego potrzebujemy, jak powietrza do oddychania

Jak wieść gminna niesie, Wasze demo wciąż jest dostępne. Jako rarytas na allegro. Przez te wszystkie lata nikt się do Was nie zwracał z pytaniem o reedycję, szczególnie na CD, bo chyba na srebrnym krążku nie było…? A może vinyl? Kurczę tylu jest maniaków vinyli – na bank by to poszło!

— Teraz, gdy powróciliśmy, otrzymujemy sygnały i sugestie w tej sprawie. Temat z pewnością do rozważenia. Obecnie skupiamy się jednak na przygotowaniu nowego albumu i temu podporządkowujemy naszą aktywność. Priorytetem jest nowy materiał.

Smaczkiem „Arrakis” były przerywniki/utwory instrumentalne. Nie pytam już czy pojawi się ta koncecja na płycie, ale przyznasz, że na tamte czasy to było coś. Każdy zamykał się na intro/outro, a tu taki „myk”. Podobny patent w Polsce zastosowało chyba tylko CRYPTIC TALES na wydanym rok wcześniej „Tales of the Dolls”…

— Na „Arrakis” nastąpiła spontaniczna eksplozja pomysłów instrumentalnych. Wpływ na taką sytuację miała obecność skrzypiec i klawiszy w zespole. Umówmy się, poza kilkoma wyjątkami, wówczas takie instrumentarium nie było jeszcze standardem w muzyce metalowej. Wspólna fascynacja muzyką klasyczną spowodowała, że z Ewą stworzyliśmy utwory nie dające się zaaranżować pod wokal. Początkowo mieliśmy z tym problem (śmiech). Nie wiedzieliśmy, czy wybrać najlepsze pomysły pod intro i outro, czy też rozwinąć je w pełnowartościowe utwory. Z perspektywy czasu cieszę się, że zwyciężyła ta druga opcja. Jeśli chodzi o podobne zabiegi instrumentalne na nowym albumie, z pewnością czeka Cię miła niespodzianka (śmiech).

Idziemy głębiej w przeszłość. HAPPY DEAD – co to był za twór, pamiętasz?

— Proszę o kolejne pytanie (śmiech).

Hehe, no dobra, odpuszczam. Jesteście – miło nam, na co mamy się nastawiać? Liczycie na starych fanów czy młodzież też? Koniunktura się pozmieniała, doom zmienił oblicze na totalne doły i poszedł w stronę stoner. Myślisz, że dla „klimaciarzy” znajdzie się miejsce na scenie?

— Doom zawsze był w naszym przypadku łatką trochę niefortunną i wymuszoną (śmiech). Nasze fascynacje muzyczne, choć niekoniecznie słychać to na „Arrakis”, znacznie odbiegały od naszego profilu muzycznego. Dużo słuchaliśmy wówczas IRON MAIDEN, PINK FLOYD, FAITH NO MORE, PANTERY, a nawet takich sofciarzy jak SAXON i DEF LEPPARD. Pojawiła się również fascynacja PARADISE LOST, TIAMAT czy TYPE O NEGATIVE, lecz te kapele nie dominowały nad wymienionymi klasykami metalu. Później, gdy nasz materiał został już ukończony, zrecenzowany i … zaszufladkowany (śmiech), zainteresowaliśmy się intensywniej głównie brytyjskim i skandynawskim klimatycznym graniem. Myślę, że „The Wind in the Sails” – utwór z albumu, nad którym obecnie pracujemy i który miałeś już przyjemność wysłuchać – to pochodna wszystkich możliwych naszych fascynacji. Uparcie jednak twierdzę, że nowy materiał będzie bardziej progresywny, oparty na mocnym klimatycznym fundamencie i raczej nie będzie miał nic wspólnego ze stoner, funeral doom graniem. To nie nasza bajka. Mam jednak nadzieję, że z naszą muzyką trafimy do szerokiego grona odbiorców.

Szykujecie płytę. Liczycie na stałe miejsce dla siebie? Jesteście gotowi na przepychanie się łokciami?

— Z pewnością zawalczymy o jak najlepsze przyjęcie nowego albumu wśród naszych starych fanów i przyjaciół zespołu. Od samego początku reaktywacji czujemy ich ogromne wsparcie mentalne. Nie możemy także zapominać o ludziach, którzy nas usłyszą pierwszy raz. Już teraz po premierze utworu promocyjnego odbieramy od nich wiele pozytywnych i miłych sygnałów oraz dowodów poparcia dla naszej twórczości. Myślę, że wielu z nich znajdzie na nowym albumie coś, czego podświadomie poszukują od wielu lat. Nie będziemy się rozpychać łokciami, bo najzwyczajniej z racji swoich zobowiązań rodzinnych i zawodowych nie będziemy mieć na to czasu. Liczymy jednak na to, że materiał okaże się na tyle interesujący, że obroni się sam.

Dotarliśmy do końca? Jakieś przesłanie dla fanów dobrej muzyki?

— Dzięki za zainteresowanie i ten wywiad. Cieszy nas każda możliwość zaprezentowania się na nowo po tak długiej przerwie. Pozdrawiam wszystkich i życzę dużo zdrowia. Nie dajcie się koronawirusowi. Pozostańcie w swoich domach. Bądźcie zawsze sobą i nie rezygnujcie ze swoich pasji. Do usłyszenia.

Dzięki. Powodzenia! Trzymam za Was kciuki!

Markosky

Najnowsze

Related articles