Są ludzie, którzy mówią dużo, a tak naprawdę nie mają nic do powiedzenia. Są też tacy, którzy mówią dużo i…. aż się prosi, żeby gadali jak najwięcej. Titus zdecydowanie należy do tych drugich. To typ rozmówcy, przy którym wywiad zamienia się w kumplowską pogawędkę. Czas traci znaczenie i zapomina się o leżącym na stole dyktafonie. A z żywą (wciąż) legendą polskiego metalu jest o czym pogadać. Było więc o Lemmy’m, życiu rockandrollowca, ORGASMATRON, nowej płycie TITUS TOMMY GUNN i oczywiście o ACID DRINKERS.
– Spotkaliśmy się przy dosyć smutnej okazji. Zamknął się Rock Pub Lemmy w Siedlcach. To taki smutny obraz polski koncertowej zaczyna się robić, bo to nie jest jedyny klub, który w ostatnim czasie zakończył działalność…
– Tak, zgadza się. W Siedlcach miałem przyjemność grać w tym miejscu cztery razy. Z Acids jeszcze przed remontem, zanim przejął to Maciej (Duras, właściciel Rock Pub Lemmy – przyp. red.) i trzy razy już pod jego „nadzorem” z ORGASMATRON. Maciej świetnie urządził te miejsce. Drewniana scena, sympatyczne nagłośnienie. Rzeczywiście dzieje się coś dziwnego. W Poznaniu „Bazyl” musiał się zamknąć, jedyne sensowne miejsce do 500 osób. Zamknięcie Rock Pub Lemmy też jest dla Siedlec sporą stratą.
– Jak myślisz, dlaczego tak się dzieje?
– Nie mam bladego pojęcia. Trzeba by zapytać Macieja. Wydaje mi się, że koszty prowadzenia takiej działalności przerastają właścicieli.
– Pandemia też odcisnęła swoje piętno na koncertach…
– Tak, ale kiedy to było.
– Wracając do Lemmy’ego, ale tym razem jako osoby… Dla ciebie jest chyba wyjątkową postacią?
– Myślę, że na pewno. Ktoś kiedyś dobrze o nim powiedział, chyba Cavalera, że on był przewodnikiem stada.Wielkiego rockowego, rockandrollowego, heavy metalowego stada. I tu się z Cavalerą zgodzę. Mając lat 14-15 pierwszy raz usłyszałem „No Sleep ’till Hammersmith”. To zwaliło mnie z nóg. Ten sound, to wydarcie, ten image… Podświadomie to połknąłem i siedzi to już we mnie cztery dekady.
– To dzięki niemu zacząłeś grać na basie?
– Myślę, że nie. Na basie zacząłem grać dzięki dwóm basistom. Pierwszy to Billy Sheehan. To był chyba 1984 lub 1985 rok, koncert UFO w Poznaniu w ramach trasy po Polsce i solo basu przed numerem „Diesel In th Dust”. To było genialne, nie wiedziałem, że na gitarze basowej można robić takie rzeczy. No i Steve Harris (IRON MAIDEN) oczywiście. Lemmy jako basista nie był dla mnie wtedy żadną wykładnią, Harris i Sheehan – tak. Dopiero potem musiałem ogrywając te wszystkie rzeczy parę dekad dojrzeć, żeby spróbować grać tak, jak Lemmy.
– W porównaniu z basistami, których wymieniłeś, Lemmy grał dosyć prosto…
– Tak, ale w tym jest pewna metoda – zagraj najmniej ile możesz. I to wystarczy.
– Lemmy był dla ciebie takim przewodnikiem przez życie, nie tylko muzyczne?
– Swoje życie wymyśliłem sobie sam. Zanim dowiedziałem się paru rzeczy o rock and rollu, to już w nim byłem i wiedziałem, co chcę robić. Trochę dowiedziałem się z autobiografii „Biała gorączka”, ale oni nie robili większego gnoju, niż my w ACID DRINKERS. Albo nie powiedzieli wszystkiego w tej książce, tak jak my nie powiedzieliśmy wszystkiego w biografii ACID DRINKERS (śmiech).
– Można powiedzieć, że gdyby Lemmy Kilmister urodził się w Polsce, to grałby w ACID DRINKERS?
– No… zamiast mnie (śmiech)
– Albo gralibyście na dwa basy… Chodzi mi oczywiście o więź mentalno-towarzyską.
– A to tak (śmiech). Ja dojrzewałem troszeczkę do Lemmy’ego. Słuchałem MOTÖRHEAD od zawsze. W Acids nie braliśmy jednak za bardzo ich numerów na warsztat (nieliczne wyjątki to m.in. „Ace of Spades” na tribute albumie „Fishdick” z 1994 roku – przyp. red.). Do momentu, kiedy pewna dziewczyna wymyśliła, że moglibyśmy zagrać w Jarocinie tribute to Lemmy. Stwierdziłem, że to świetny pomysł i wyszło nam to całkiem fajnie.
– Czy to wtedy narodził się pomysł na ORGASMATRON?
– Nie, to było wiele lat później. W klubie „U Bazyla” była taka impreza X-mass Lemmy Tribute Party. Nasz menadżer zaczął montować ekipę, żeby zagrać jeden koncert. Stwierdziłem – ok, uwielbiam MOTÖRHEAD i wiem, jak to zagrać. Wtedy była pandemia i koncert został odwołany, a my byliśmy chyba w połowie prób. Szło nam nieźle. Zagraliśmy jakiś tajny, pandemiczny koncert. Wtedy jeszcze gitarzystą był Popcorn (ACID DRINKERS), a nie Wojtek Hoffmann (m.in. TURBO). Stwierdziliśmy – zróbmy cały set i zobaczymy, co z tego wyjdzie. I tak to jakoś poszło.
– W jaki sposób dobieracie repertuar na koncerty? W przypadku MOTÖRHEAD to dosyć szerokie pole manewru.
– Repertuar wybieram ja (śmiech). Pierwszą rzeczą, na jaką zwracam uwagę wybierając numery do setu jest to, na czym się wychowałem. Co robiło na mnie największe wrażenie, jak byłem dzieckiem. Podstawą zawsze był dla mnie „No Sleep ’till Hammersmith”, potem „Ace of Spades”, potem „Another Perfect Day”, z którego nie gramy nic – nie wiem dlaczego… Do tego jeszcze „Bomber”. Ja dobieram w pewnym sensie repertuar pod siebie. Jeśli ja poczuję te numery, to chłopaki również.
– No to chyba nie czujesz motörhead’owych ballad, bo nie ma ich w waszym repertuarze…
– Nie czuję… i chyba nie będę czuł (śmiech). Nie wiem, kto namówił Lemmy’ego na granie ballad (śmiech).
– No chociażby z ostatnich „Till the End” czy z wcześniejszych ta o tym, że nie jest fajnym gościem…
– „I Ain’t no Nice Guy” (podśpiewuje). Wiesz co… Może musiałbym dorosnąć, tak jak on.
– Lemmy stał się esencją rock and rolla, z uwagi również na swój styl życia. Dożył 70-tki praktycznie w pełnym zdrowiu. Idziesz tym śladem, takiego typowego rockandrollowca, jakim był Lemmy?
– Trzeba pamiętać, że są fakty i legendy, mity. Myślę, że Lemmy zaczął się oszczędzać, jak przeprowadził się do USA. Miał wtedy 50 lat. Reszta, te wszystkie fotografie z flachami czy szklankami, to wydaje mi się, że jest więcej mitu. Ja mniej więcej wiem, jak to się robi. Wiem, w jakiej formie trzeba być. Codzienne robienie rockandrolla Lemmy’ego położyłoby w wielu lat 60-u, a nie 70-u. Tak mi się wydaje.
– Ten image z flachami itp. wpisuje się trochę w twoją historię…
– Tak? (zdziwienie i śmiech)
– … ale też mam wrażenie, że zacząłeś się trochę oszczędzać?
– No, masz absolutną rację (śmiech). Zacząłem.
– To dobrze czy źle?
– Źle dla rockandrolla, dobrze dla mnie (śmiech).
– Czyli ten procent rockandrollowca trochę maleje?
– Nie. To jest tak, jak w stereo – lewy kanał, prawy kanał. Lewy kanał więcej rockandrolla, prawy – więcej personalizmu i zdrowia. Można to wycentrować. Zawsze grałem lewy kanał na 75%. Teraz gram prawy na 75%. I wydaje mi się, że nieźle mi z tym idzie.
– Pamiętam taki słynny wywiad u Kuby Wojewódzkiego, chyba jeszcze w Polsacie. Byłeś wtedy przed kamerami koneserem i oceniałeś wina typu „Komandos”. Teraz już chyba miałbyś problem z takim ocenianiem trunków?
– Nie, nie miałbym. Piłem wszystko, oprócz benzyny (śmiech).
– Wróćmy do muzyki. TITUS TOMMY GUNN – na jakim etapie jest nowa płyta?
– Jest nagrana i zmiksowana (miks zakończono tuż po naszej rozmowie – przyp. red.). Album „Serial Suicide” będzie bardzo rockowy, rockandrollowy, momentami heavy metalowy. Ciężko mi go ocenić. Komponowałem wszystko na basie, trochę na gitarze. Nie interesowała mnie muzyka. Polegałem tylko na emocjach. Jak najprościej. I jeśli mnie samego przekonują te najprostsze dźwięki, to znaczy, że tak trzeba zostawić. Zawsze wydawało mi się, że jeśli próbujesz coś „uklecić” w tempie, w dźwiękach, w pochodzie dźwięków, to muszą temu towarzyszyć emocje. Nic na zimno. Wszystko na gorąco, wszystko z sercem. Bez kombinowania.
– Ta młodzież, którą masz za plecami w TTG też chyba dodaje powera?
– Dobre pytanie. I tak i nie. Dodaje powera, bo oni są w stanie mi zagrać wszystko, co byśmy chcieli. Ale ja jestem starszy od Mike’a (perkusista TTG – przyp. red.) o ponad trzy dekady, od Iggy’ego (gitarzysta TTG – przyp. red.) równe trzy dekady. Czasami muszę na nich spojrzeć, czy wszystko gra. Ja mam na koncie ponad 3 tysiące koncertów, oni mogą mieć po sto. Muszę czasami na scenie ogarniać to stado, jak owczarek. Co oczywiście nie zmienia faktu, że oni są świetni. Muszę jednak rozglądać się, czy wszystko gra. Zupełnie niepotrzebnie, bo wszystko gra (śmiech)
– Oni pewnie też z racji wieku mają inne inspiracje, niż ty. Dogadujecie się? Jak odnajdujecie ten wspólny język?
– Powiem ci, że nie wiem, czego Mike słucha i na czym się wychował. Na pewno dużo wie o metalu. Z Iggym słuchamy dokładnie tych samych rzeczy. Jak nagrywaliśmy razem pierwszy album, to Iggy miał 14 lat i miał na półce dokładnie te same płyty, co ja.
– Czyli stara muzyka nie rdzewieje, inspiruje kolejne pokolenia.
– Metal lat 80-tych tak. Iggy, jak jest u mnie, to łazi mi po chacie i ma telefon w kieszeni, gitarę zawieszoną na szyi bez podłączenia i cały czas nap…la „Breaking the Law” cały album z telefonu.
– Ile utworów będzie na płycie TTG?
– Dziesięć. Zawsze robię płyty, które mają po 10 utworów.
– Dlaczego? Skąd to się wzięło? To jakaś twoja szczęśliwa liczba?
– Wszyscy kiedyś robili albumy z dziesięcioma numerami.
– Ale niby przyjmuje się teraz, szczególnie w metalu, że dobra płyta to 30-40 min. Utwory są nieraz różnej długości. 10 nie jest pewnie łatwo upchnąć?
– Nie wiem, tak sobie zaplanowałem. To ma mnie jeszcze przede wszystkim bawić. Nie chcę się tym katować, chcę mieć dobry flow. Tak jak kiedyś się robiło na winylach – pięć numerów na stronę A i pięć na stronę B. To daje ok. 40 minut dobrego hard rockowego młócenia i jest to wystarczające.
– Nie będę ci metrykalnie wypominał wieku, ale czujesz się rockandrollowym weteranem?
– Sam w sobie nie… Ale chłopaki z młodszych kapel wypominają mi to (śmiech) „Wow, żywa legenda” (śmiech).
– Zaskakuje ich, że żywa, czy co?
– Nooo, powoli zaczynam tym wszystkich zaskakiwać (śmiech)
– Pytam o to też dlatego, bo jestem ciekaw, czy chłopaki z TTG patrzą na ciebie. Jak na mentora, czy po prostu jak kumpla z zespołu?
– Musiałbyś ich zapytać. Ja mam wrażenie, że bardziej traktują mnie jak mentora, niż jak kumpla.
– Ale nie było takiego momentu, że przychodzili i prosili „weź mi podpisz „Strip Tease” czy tam „Infernal Connection”?
– Nie, oni nie (śmiech)
– To przejdźmy od nich do twoich fanów. Kiedyś Skaya z QUO VADIS opowiedział mi taką historię. Po koncercie podszedł do niego jeden z fanów, dystyngowany pan w kwiecie wieku ze swoją pociechą i pochwalił się „Robiony przy QUO VADISIE”. Miałeś coś podobnego?
– Tak, wiele razy. Gdynia, Klub „Ucho”, podchodzi do mnie para i pyta: „Gracie dzisiaj „I Fuck the Violence”?”. „Tak” – odpowiadam. „A możemy wiedzieć który to będzie numer w secie?”. „Mogę wam powiedzieć. A do czego wam to?”. „Bo chcemy zrobić dziecko”. „Gratuluję, ale dlaczego pytacie o setlistę?”. „Bo chcemy je zrobić przy „I Fuck the Violance”. „Ok, spoko. To będzie chyba pierwszy bis” – odpowiedziałem.
– To wzięliście ich trochę na przeczekanie… Był jakiś dalszy ciąg tej historii? Jakoś się jeszcze „ujawnili”?
– Nie pamiętam. Nie wiem, czy im wyszło (śmiech)
– To skoro już jesteśmy przy temacie ACID DRINKERS… Nie będziemy się tu jakoś zagłębiać w historię, bo wiele już na ten temat napisano. Interesuje mnie jednak droga inspiracji muzycznych, jaką zespół przeszedł – od pierwszej płyty do niestety ostatniej. Sporo chyba tego było?
– Wpływów… inspiracji… Hmmm, dobre i trudne pytanie..
– No bo np. taki „High Proof Cosmic Milk” to inny klimat niż dajmy na to „Strip Tease”.
– Przy „High Proof…” to Litza zawładnął całością. To była jego wizja, a my za nią poszliśmy. I uważam, że fajnie to wyszło. Co do inspiracji… Dla mnie ogromnym zderzeniem między inspiracją a wynikiem końcowym jest album „Are You a Rebel?”. On miał być takim naszym „Ride the Lightning” lub „Masters of Puppets”. Wyszło nam kompletnie coś innego. Czterech ludzi i wszyscy wtedy komponowali. W głowach mieliśmy Metallikę, a wyszło nam „Are You a Rebel?”, który z Metalliką nie ma, k***a, nic wspólnego (śmiech). Kolejny album „Dirty Money, Dirty Tricks” ja komponuję z Popcornem (gitarzysta AD – przyp. red.). Chcieliśmy się cofnąć do roku 1975, zagrać bardziej klasycznie, zeppelinowsko. I ta płyta jest właśnie taka trochę klasyczna. Albumy Acids są przepuszczone przez sito czterech osobowości. Czasami jedna brała górę, czasami druga.
– Na późniejszych płytach nowi gitarzyści sporo od siebie wnosili?
– I tak, i nie. Bywało różnie. Perła wnosił dużo. Lipa na „Rock Is Not Enough” przyniósł dwa numery, resztę zrobił Popcorn. Na „Verses of Steel” Olo wniósł bardzo dużo, ale robiliśmy tę płytę po trzech latach wspólnego grania z Olem, więc się dobrze wtopił. Yankiel też coś od siebie dał. Wiesz, ja mogę już wszystkiego nie pamiętać (śmiech).
– Album „Verses of Steel” był chyba taką płytą, która pokazała bardzo mocno z jednej strony wasze tradycyjne oblicze, ale z drugiej strony niestroniące też od nowoczesnego brzmienia?
– Nie miałem wpływu na produkcję. Ja się wtedy dobrze bawiłem, dobrze tańczyłem i nawet bywałem na próbach do płyty.
– Czyli co? Nie identyfikujesz się z nią?
– Nie no, tekstowo dobrze mi się pisało. Po prostu byłem wtedy w troszeczkę w innym świecie, ale… byłem przy jej powstawaniu.
– Ok. Nadszedł czas na pytanie, które nie może nie paść. Co dalej z Acidami?
– Na ten moment nic nie wiadomo.
– Czyli nie było takiego spotkania, na którym powiedzieliście sobie „działamy”, „nie działamy” albo „robimy sobie wczasy”?
– Nie. I jeszcze chyba długo do tego nie dojdzie. Co ważne – to nie jest kwestia towarzyska. My zawsze bardzo dobrze funkcjonowaliśmy towarzysko. Wydaje mi się, że zawieszenie działalności na czas nieokreślony jest głównie moim pomysłem. Czułem już zbyt dużą presję – i nazwy i tego wszystkiego wokół, bagażu albumów, koncertów. Przestało mi to dawać radość. Przestało być dla mnie zabawą, a zaczęło dawać… nie wiem… nawet nie mogę tego nazwać. Któregoś dnia powiedziałem: „nie, muszę tę nazwę na chwilę odstawić”. Ile ta chwila będzie trwała? Nie jestem w stanie ci w tej chwili powiedzieć.
– Może w sumie to i zdrowe podejście. Przez ponad 30 lat grania, po odejściu Litzy, zmieniali się jedynie gitarzyści. Wasz trzyosobowy trzon cały czas się dogadywał i trwał…
– Dokładnie tak. Byliśmy najlepszą polską metalową ekipą pod kątem instrumentalistów. Mam tu szczególnie na myśli Popcorna i Ślimaka (perkusista AD – przyp. red.).
– Nie stroniliście też od eksperymentów. Przykładem może być druga odsłona „Fishdicka” i zaproszenie do „Nothing Else Matters” Czesława Mozila czy wasza wersja „Seasons in the Abyss”.
– Tak, to „specialite de la maison” (tł. z francuskiego: „specjalność domu” – przyp.red.) Acids – postawić oryginał do góry dupą. Jak można bardziej ch***wo i kreatywnie podejść do SLAYERA, jak nie w wersji country. To akurat potrafimy.
– Pytanie z innej beczki. Lubisz chyba filmy?
– Nooo, czasami lubię.
– Ale brytyjskie chyba tak? Np. Monty Python?
– Ooo, to tak, oczywiście (śmiech).
– Pytam pod kątem twojej angielszczyzny. Posługujesz się nią w dosyć charakterystyczny sposób. Ktoś pomylił cię kiedyś z Brytyjczykiem?
– Kiedyś po koncercie w Opolu ktoś stwierdził, że śpiewam bardziej, jeśli chodzi o wymowę, po amerykańsku. Ja uwielbiam klasyczny brytyjski. Chciałbym się go dobrze nauczyć. Kiedy tekst idzie i śpiewasz, to ciężko nad tym zapanować.
– Nawiązałem do tego Monty Pythona, bo oni też trochę przejaskrawiają celowo swoją angielszczyznę. Ty też celowo idziesz w taki akcent?
– Akcent mamy ten sam – na przedostatnią sylabę.
– Chodzi mi o fonetykę.
– Nie, robię to po swojemu. Żeby się nauczyć tej fonetyki to trzeba tam trochę pomieszkać i pogadać.
– A rozmawiałeś „swoją fonetyką” z prawdziwym Brytyjczykiem?
– Nie pamiętam (śmiech)
– Jestem ciekaw co powiedziałby słuchając ciebie czy płyt ACID DRINKERS…
– Nie wiem. Musiałby poczytać Szekspira, wtedy miałby porównanie (śmiech).
– Kończąc… Żyjesz teraz nową płytą TITUS TOMMY GUNN ale też masz dużo grania z ORGASMATRON. Widać chyba, że jest wciąż zapotrzebowanie na muzykę Lemmy’ego i na to, żeby zobaczyć na scenie taką znakomitą ekipę, jaka ci towarzyszy?
– To mnie tylko cieszy. Powiem ci jednak, tak od serca, że nie wiem jak długo będę chciał się bawić w Lemmy’ego, a kiedy będę mógł go zrobić po swojemu. Oczywiście to będzie ten sam trend, ta sama dynamika itd., bo tak sobie założyłem. TTG to jest trio, jak MOTÖRHEAD, tylko przepuszczony przez mój filtr. Czyli…. właściwie będzie to samo (śmiech), ale robione już po mojemu.
– Czyli na muzyczną emeryturę się jeszcze nie wybierasz?
– Nieee… Nie będzie czegoś takiego, jak muzyczna emerytura (śmiech).
TITUS W TRASIE:
ORGASMATRON:
16.03 – Gdynia, Ucho, Rock Giants Tribute Party (+ 4 SZMERY): https://www.facebook.com/events/612314914182051/
TITUS’ TOMMY GUNN:
12.01 – Trzciel, Pub Ramona, (+ WŁOCHATY): https://www.facebook.com/events/1057577308728886/
13.01 – Chodzież, Chodzieski Dom Kultury (+ WŁOCHATY, LOCK DOWN): https://www.facebook.com/events/238652995792575/
28.01 – Jarocin, JOK, 32. Finał WOŚP (+ WŁOCHATY, LOCK DOWN): https://www.facebook.com/events/399774325716867/