Michael Sweet – wokalista grupy STRYPER, ikona chrześcijańskiego metalu. TRACI GUNS – od prawie 40 lat lider L.A. GUNS, esencja niegrzecznego hard rocka z Los Angeles. Okazuje się, że pod wspólnym szyldem SUNBOMB połączyli bardzo udanie swoje siły.
Wydawać by się mogło, że tak zróżnicowanych postaci nic nie jest w stanie ze sobą połączyć. Okazuje się, że mariaż „jasnej strony mocy” z tą bardziej „niegrzeczną” jest możliwy. Wystarczyło, że spotkało się ze sobą dwóch gości, którzy po prostu kochają muzykę. Kochają klasyczny rock i metal.
I taka jest ta płyta – bardzo klasyczna. Od heavy metalu po elementy doom. Muzycy oddają hołd takim tuzom ciężkiego grania jak JUDAS PRIEST i BLACK SABBATH. Co mnie zaskakuje to wpływy tego drugiego zespołu. Bardziej słychać tutaj Sabbathów z okresu Iana Gillana za mikrofonem niż Osbourne’a czy Dio. Akurat mi to nie przeszkadza. Sam płytę „Born Again” uważam za jedną z najlepszych i… najbardziej niedocenianych.
SUNBOMB „kupił mnie” już po odpaleniu płyty. Jestem w posiadaniu analoga i szczerze przyznam, że nie wiem czy na cd kolejność utworów jest taka sama. Ja na początek zostałem potraktowany petardą. „Life” równie dobrze mógłby się z jednej strony znaleźć na którejś z ostatnich płyt STRYPER, a z drugiej mam momentami wrażenie, że w wysokich partiach śpiewa tam sam Rob Halford. Z kolei przykładem doomowego klimatu rodem z BLACK SABBATH z Gillanem jest drugi numer – „Take Me Away”. A potem…. Potem jest niezła jazda. Taka w stylu Judasów. Nie ma nudy.
I mógłbym tak opisywać każdy numer z osobna. I mógłbym porównywać do dźwięków znanych i zagranych już lata temu. Dużym wykroczeniem byłoby jednak określenie SUNBOMB mianem klonu. Panowie składają hołd najlepszym, ale robią to po swojemu, z polotem, z uczuciem i słychać, że mają z tego radość. Jest ciężko, szybko, ale też i melodyjnie. Taki chociażby „No Tomorrows” w latach 80-tych mógłby być wielkim hitem. Dla mnie to jeden z faworytów płyty. Zaskakuje mnie sam wokalista, który śpiewa bardzo rasowo – agresywnie, wściekle, z lekkością korzystając z wokaliz w stylu Halforda. Ale czuć, że to wciąż Michael Sweet mimo, że brzmi inaczej niż w grupie STRYPER. Z 11 w sumie utworów wyróżniłbym jeszcze dwa. Jak na rasowych metalowców przystało, muzycy nie mogli sobie odpuścić ballady. Jest nią „Been Said And Done”. Spokojna melodia, trochę akustycznej gitary, opanowany wokal Sweeta. Utwór śmiało mógłby 30 lat temu śmigać po MTV. „Stronger Than Before” to wycieczka w rockowo-bluesowe klimaty z domieszką stoner rocka z lat 70-tych. Nie ma tu heavymetalowych riffów czy powermetalowych galopad. Jest za to Sweet próbujący skrzyżować ZZ TOP z GUNS 'N’ ROSES. Jest też Guns, który pokazuje, że nie jest gorszy do Slasha, grając jedną z najlepszych solówek na płycie.
Ok. To teraz przyznać się kto zakończył czytanie tekstu po informacji, że Sweet, że STRYPER, że chrześcijański metal? Otóż teraz Was zaskoczę. Nie ma tu tekstów o wielbieniu Boga itp. Nie ma tu też czegoś zgoła odmiennego, spod znaku „sex, drugs rock 'n’ roll”. Teksty obracają się wokół walki Dobra ze Złem w odniesieniu do otaczającej nas rzeczywistości, sytuacji politycznej. Przekaz jest generalnie pozytywny – że Dobro zwycięża, że nie warto ulegać przeciwnościom i słabościom. Po prostu – „We’re Born To Win”.
Reasumując – płyta w sam raz dla maniaków brzmień heavy/doom z lat 80-tych. Taka nostalgiczna wycieczka w przeszłość, ale cały czas przypominająca nam, że mamy już 2021 rok. Panowie Ameryki nie odkrywają, ale znakomicie bawią się swoimi inspiracjami. Dla mnie w tym gatunku to kandydat do płyty roku (choć kilka miesięcy jeszcze przed nami…). Nie dlatego, że jest w jakiś sposób nowatorska, genialna itp. Nie jest, zresztą możecie to wywnioskować z powyższego tekstu. Jest za to czymś, co mi po ciężkim dniu pracy daje z jednej strony dużo relaksu, a z drugiej pozytywnego kopa. Obecnie słucham jej niemal codziennie i mi się nie nudzi. I myślę, że wciąż będę ją odkrywał. Amen.
PS. Oprócz Sweeta i Gunsa na płycie grają: Adam Hamilton – perkusja, Mitch Davis – bas. W utworze „We Fought” gościnnie na basie zagrał Johnny Martin. Cała trójka również była lub jest związana z L.A. GUNS.